Autor: Haruki Murakami
Tytuł: Na południe od granicy, na zachód od słońca
Liczba stron: 232
Wydawnictwo: Muza
Haruki Murakami to japoński pisarz, eseista i tłumacz literatury amerykańskiej. Jego ojciec był synem buddyjskiego duchownego, zaś matka córką handlowca z Osaki. Murakami dorastał w Kobe i ukończył Dramat Klasyczny na Wydziale Literatury Uniwersytetu Waseda w Tokio. W wieku 30 lat Murakami wydał swoją pierwszą powieść "Hear the Wind Sing" (1979). Po napisaniu wysłał ją na konkurs literacki, zajmując pierwsze miejsce i zdobywając nagrodę Gunzō.
Nigdy nie interesowałam się kulturą japońską ani nigdy też nie planowałam zagłębiać się w jej literaturę. Do samych książek Murakamiego w ogóle mnie nie ciągnęło. Słyszałam o nim same pochlebne opinie, ale stwierdziłam, że po prostu nie jest dla mnie. Jednak kiedyś pod wpływem impulsu wypożyczyłam z biblioteki jedną z jego książek. Pochłonęłam ją w jedną noc i, cóż, spotkanie z twórczością tego pisarza mogę uznać za ciekawe.
"Jeśli wystarczająco długo patrzy się na deszcz i nie myśli o niczym, człowieka stopniowo ogarnia uczucie, że jego ciało się uwalnia, otrząsa z rzeczywistości świata. Deszcz ma hipnotyzującą moc."
Głównym bohaterem książki jest Haijme, którego opowieść rozpoczyna się w latach jego młodości. Chłopak czuje się inny od swoich rówieśników ze względu na to, że nie posiada rodzeństwa, co jest dość niespotykanym zjawiskiem w tamtych czasach. Poznaje on Shimamoto - kulejącą dziewczynkę, która tak jak on jest jedynaczką. Dwunastolatkowie nawiązują nić porozumienia i często wspólnie spędzają czas. Wszystko układa się dobrze do czasu, aż Haijme nie jest zmuszony przeprowadzić się i przez to urywa kontakt z koleżanką. Mijają lata, a mężczyzna w końcu stabilizuje się, ma żonę oraz dzieci, a także prowadzi dwa bary. I wtedy znowu pojawia się Shimamoto, wprowadzając zamęt w uporządkowane życie Haijme.
To, co mnie zauroczyło, to niesamowity styl Murakamiego. Książkę się wręcz pochłania w strasznie szybkim tempie, nawet nie zauważyłam, kiedy ją skończyłam. Autor nie poświęca wiele uwagi opisywaniu świata zewnętrznego, lecz bardziej skupia się na tym wewnętrznym. Uczucia i przeżycia Haijme są napisane niezwykle plastycznie, a ja mogłabym czytać to w kółko i w kółko. Dzięki temu prawie w ogóle nie przeszkadza to, że cała akcja książki jest prowadzona dosyć wolno.
Jak wcześniej napisałam - spotkanie z twórczością Murakamiego było ciekawe, mimo to nie sądzę, żeby było bardzo udane. Na południe od granicy, na zachód od słońca to historia o nieszczęśliwej miłości dwojga ludzi, którzy zostają pechowo rozdzieleni przez los, a po latach w końcu się spotykają. Nie jest to jednak banalny romans, jakich ostatnio pełno. Właściwie samego romansu tu mało, a autor bardziej skupia się na samym Haijme i na tym, jaki wpływ na jego życie miała Shimamoto. Bo oto mamy mężczyznę, koszmarnie zakochanego w kobiecie, będącą w jego oczach niedoścignionym ideałem, który nie potrafi o niej zapomnieć. A kiedy pojawia się ona w jego życiu, nie boi się zostawić rodziny, by tylko być z nią. Ten aspekt książki był szczególnie smutny i myślę, że gdyby autor skupił się szczególnie na tym, to byłaby ona jeszcze lepsza.
"Ciągle się czuję tak, jakbym usiłował stać się kimś innym. Jakbym próbował znaleźć nowe miejsce, nowe życie, nową osobowość. To pewnie część dojrzewania, ale też próba określenia siebie na nowo. Stając się kimś innym, mogę się uwolnić od wszystkiego."
No więc, co nie spodobało mi się w tej książce? A to, że nie wiem, co dokładnie chciał przedstawić Murakami. Wyglądało to tak, jakby chciał zawrzeć w niej kilka rzeczy i, nie wiedząc na jakich ma się bardziej skupić, skupił się na wszystkich. Przez to nie zrozumiałam dokładnie całej książki. Dokładnie tego samego doświadczyłam w Sputniku Sweetheart - tak jakby te książki były nie do końca przemyślane, chaotyczne. Zakończenie Na południe od... również nie przypadło mi do gustu. Lubię, kiedy autor tworzy otwarte zakończenia, dzięki którym czytelnik może snuć domysły co do dalszych losów bohaterów, ale tutaj to nie wyszło. O, kreacja bohaterów też była nie najlepsza. O Shimamoto mogę jedynie powiedzieć to, że była tajemnicza i nic więcej. A Haijme? Jezu, to była naprawdę denerwująca postać. Podejmował zupełnie bezsensowne decyzje, a jego zachowanie po prostu mnie irytowało.
Co mogę więcej napisać? Nie mogę jednogłośnie stwierdzić, czy książka podobała mi się czy nie. Nie mogę też stwierdzić, czy polecić ją czy nie. Nie jest to najlepsza książka, jaką czytałam, i raczej odradziłabym ją osobom, które wcześniej nie miały styczności z Murakamim. Ja nie miałam - co prawda sięgnęłam po jego kolejną książkę, jednak ciągle nie pojęłam fenomenu tego autora i trochę się do niego zraziłam.
Wyzwania:
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu