„Światło, którego nie widać” Anthony Doerr
Anthony Doerr, Światło, którego nie widać, 640, Czarna Owca ★★★★★★★★☆☆ |
Anthony Doerr urodził się w 1973 roku, z wykształcenia historyk, autor powieści i opowiadań, laureat wielu nagród literackich. Sukces Światła, którego nie widać sprawił, że znalazł się w czołówce współczesnych pisarzy amerykańskich. Pisanie tej powieści trwało dziesięć lat. Mieszka w Boise w stanie Idaho, jest żonaty i ma synów bliźniaków.
Ciężko byłoby nazwać mnie wrogiem książek historycznych, ale wielką zwolenniczką też nie jestem. Na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile właściwie takich książek przeczytałam i dalej za bardzo zachęcona do sięgnięcia po tę literaturę nie jestem, chociaż takie książki jak Parabellum czy Galop '44 bardzo chcę przeczytać. Jeśli chodzi o Światło, którego nie widać to do tej pory nie wiem, co skłoniło mnie do sięgnięcia po nie, bo w przeciwieństwie do wyżej wymienionych książek recenzji tej książki za wiele nie czytałam, a jak już to były one bardzo zróżnicowane. Po prostu czułam, że muszę ją przeczytać i tym razem intuicja mnie nie zawiodła.
Marie-Laure już od szóstego roku życia jest ślepa. By móc bezpiecznie poruszać się po okolicy, ojciec buduje jej miniaturowy model Paryża. Gdy hitlerowcy zajmują miasto, muszą uciekać, a ich oazą staje się Saint-Malo na wybrzeżu Bretanii. Niestety Niemcy też tam docierają, a gdy miasto staje się ostatnim niemieckim bastionem na tym kontynencie, zaczynają się bombardowania aliantów. Bezbronna i niewidoma dziewczyna zostaje nagle sama i musi sobie jakoś radzić, kiedy okazuje się, że dla niej znajduje się większe zagrożenie niż wojna.
Gdzie indziej, w niewielkim miasteczku Zollverein, dorasta osierocony Werner Pfennig. Kiedy przypadkowo znajduje stare, zepsute radio i naprawia je, rozpoczyna się jego przygoda. W kilka lat staje się ekspertem w naprawianiu i składaniu radioodbiorników, co później zupełnie przez przypadek otwiera mu drogę do Narodowo-Politycznego Zakładu Wychowawczego, w którym wraz z jednym z profesorów zgłębia tajemnicę radia. Gdy zostaje wysłany na wojnę, służy w elitarnym oddziale żołnierzy, zajmującym się namierzaniem wrogich transmisji radiowych, który w maju 1944 roku zostaje wysłany do Saint-Malo.
„Otwórzcie oczy i popatrzcie na to, co możecie zobaczyć, nim zamkniecie je na zawsze.”
Książka jest skonstruowana w bardzo nietypowy sposób, na którym już raz się zawiodłam. Nie dość że rozdziały są bardzo krótkie (niekiedy zaledwie na dwie strony, co trochę mnie przeraziło), to akcja sobie przeskakuje w czasie i między bohaterami. Bałam się tego strasznie, bo w Cyrku nocy taki zabieg się nie sprawdził, a w mojej głowie pojawił się tylko wielki i niepotrzebny mętlik. Na szczęście Anthony Doerr świetnie sobie poradził i zgrabnie połączył wszystko w spójną całość. Takie skakanie pozwoliło mi lepiej poznać bohaterów, zrozumieć, jak doświadczenia z przeszłości wpłynęły na teraźniejszość. Teraz nie wyobrażam sobie innej formy niż tej zaprezentowanej przez autora.
Myślę, że Światło, którego nie widać to powieść nie tylko niesamowicie dobrze zaplanowana i dopracowana, ale też po mistrzowsku napisana. Doerr tak umiejętnie posługiwał się piórem, że z łatwością przychodziło mi zobaczenie zadymionego Zollverein, usłyszenie szeptów dochodzących z muszli ślimaka czy brzęku kluczy ojca Marie-Laure. Czytało mi się to niezwykle płynnie i przyjemnie, chociaż sam styl lekki wcale nie jest. Ba, w książce jest głównie przewaga długich opisów nad dialogami, ale to w żaden sposób nie było złe. Plastyczne opisy dodawały nieco magicznego klimatu tej książce, aż musiałam sobie ją dawkować, by nagle nie zachłysnąć się tym wszystkim. Chociaż muszę przyznać, że raziło mnie nieprzetłumaczenie francuskich wtrąceń. Naprawdę brakowało mi przypisów z nimi, bo czułam, że coś tracę, nie rozumiejąc, o czym mówią.
Drugą wielką zaletą tej książki są jej bohaterowie. Autor nie cacka się z nimi - raz daje im złudne poczucie szczęścia i bezpieczeństwa, by później zburzyć je jak domek z kart. Wrzuca ich na coraz głębszą wodę, pozbawia nadziei na lepsze jutro, utrudnia im życie, jak tylko może. Uczyniło to z nich bardzo ludzkie postaci. Pozostawieni w obliczu drugiej wojny światowej, która ciągle zostawia po sobie okrutne żniwo i zabiera ich bliskich, nie silą się na wielki heroizm, nie robią z siebie bohaterów, którzy za wszelką cenę chcą uratować cały świat. Owszem - walczą, ale na tyle, ile tylko mogą. Ta świetna konstrukcja bohaterów nie ogranicza się tylko do tych pierwszoplanowych, ale i również kreacja tych drugoplanowych jest dopięta na ostatni guzik.
Gdzieś spotkałam się ze stwierdzeniem, że ta książka jest romansem. Otóż nie - to nie jest romans. To przejmująca i wstrząsająca książka, opisująca realia II wojny światowej z punktu widzenia zupełnie odmiennych stron. Nie skupia się na politycznych aspektach, lecz opisuje od środka życie tych, którzy z polityką nie mieli wiele wspólnego. Szczerze mówiąc, gdy trzy tygodnie temu zaczynałam pisać recenzje, książce dawałam pełną dziesiątkę. Teraz dostaje ona ode mnie mocne osiem, bo z czasem nieco zatarła mi się w pamięci i zlała się z innymi przeczytanymi pozycjami. Mimo to dalej twierdzę, że Światło, którego nie widać jest godną przeczytania lekturą i będę ją polecać każdemu.
Myślę, że Światło, którego nie widać to powieść nie tylko niesamowicie dobrze zaplanowana i dopracowana, ale też po mistrzowsku napisana. Doerr tak umiejętnie posługiwał się piórem, że z łatwością przychodziło mi zobaczenie zadymionego Zollverein, usłyszenie szeptów dochodzących z muszli ślimaka czy brzęku kluczy ojca Marie-Laure. Czytało mi się to niezwykle płynnie i przyjemnie, chociaż sam styl lekki wcale nie jest. Ba, w książce jest głównie przewaga długich opisów nad dialogami, ale to w żaden sposób nie było złe. Plastyczne opisy dodawały nieco magicznego klimatu tej książce, aż musiałam sobie ją dawkować, by nagle nie zachłysnąć się tym wszystkim. Chociaż muszę przyznać, że raziło mnie nieprzetłumaczenie francuskich wtrąceń. Naprawdę brakowało mi przypisów z nimi, bo czułam, że coś tracę, nie rozumiejąc, o czym mówią.
Drugą wielką zaletą tej książki są jej bohaterowie. Autor nie cacka się z nimi - raz daje im złudne poczucie szczęścia i bezpieczeństwa, by później zburzyć je jak domek z kart. Wrzuca ich na coraz głębszą wodę, pozbawia nadziei na lepsze jutro, utrudnia im życie, jak tylko może. Uczyniło to z nich bardzo ludzkie postaci. Pozostawieni w obliczu drugiej wojny światowej, która ciągle zostawia po sobie okrutne żniwo i zabiera ich bliskich, nie silą się na wielki heroizm, nie robią z siebie bohaterów, którzy za wszelką cenę chcą uratować cały świat. Owszem - walczą, ale na tyle, ile tylko mogą. Ta świetna konstrukcja bohaterów nie ogranicza się tylko do tych pierwszoplanowych, ale i również kreacja tych drugoplanowych jest dopięta na ostatni guzik.
„Wszyscy pojawiamy się na świecie jako pojedyncza komórka, mniejsza od drobinki kurzu. Znacznie mniejsza. Podział. Mnożenie. Dodawanie i odejmowanie. Materia przechodzi z rąk do rąk, atomy pojawiają się i znikają, wirują molekuły, łączą się białka, mitochondria wysyłają polecenia oksydatywne, powstajemy jako mrowienie połączeń elektrycznych. Płuca, mózg, serce. Po czterdziestu tygodniach sześć bilionów komórek przeciska się przez drogi rodne matki. Krzyczymy. Później atakuje nas świat.”
Gdzieś spotkałam się ze stwierdzeniem, że ta książka jest romansem. Otóż nie - to nie jest romans. To przejmująca i wstrząsająca książka, opisująca realia II wojny światowej z punktu widzenia zupełnie odmiennych stron. Nie skupia się na politycznych aspektach, lecz opisuje od środka życie tych, którzy z polityką nie mieli wiele wspólnego. Szczerze mówiąc, gdy trzy tygodnie temu zaczynałam pisać recenzje, książce dawałam pełną dziesiątkę. Teraz dostaje ona ode mnie mocne osiem, bo z czasem nieco zatarła mi się w pamięci i zlała się z innymi przeczytanymi pozycjami. Mimo to dalej twierdzę, że Światło, którego nie widać jest godną przeczytania lekturą i będę ją polecać każdemu.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że mam mieszane odczucia, co do tej historii, choć wysokie noty są mocna rekomendacją. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja i teraz jestem już pewna ze zakochałam się w tej książce :)
OdpowiedzUsuńNiedawno kupiłam tę książkę i niedługo zamierzam ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że dołączę do zwolenników tej powieści ;)
Też mam taką nadzieję :)
UsuńAaaa! Koniecznie muszę wkrótce dorwać tę książkę <3 Nie mogę się doczekać kiedy będę mogła podziwiać ją na swojej półce *.*
OdpowiedzUsuńTym bardziej, że zbiera same pozytywne opinie ;)
Tak, koniecznie czytaj, bo jest niesamowita :D
UsuńKsiążka czeka na mnie na półce i już nie mogę się doczekać! Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńhttp://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com
Przyznam, że ja również nie przepadam za książkami historycznymi, ale jeśli jakiś tytuł bardzo mnie zaciekawi, to wtedy robię wyjątek. I w tym przypadku własnie tak jest. Bardzo wiele osób chwaliło tę książkę, dlatego stwierdziłam, że i ja muszę po nią sięgnąć ;)
OdpowiedzUsuńKsiążki historyczne wydają mi się zawsze zbyt ciężkie i między innymi dlatego rzadko po nie sięgam, ale cieszę się, że tym razem się do jednej z nich przekonałam ;)
UsuńChoć zaciekawiłaś mnie recenzją, jakoś mnie nie ciągnie. Nie po drodze mi z historią. Może za jakiś czas się przekonam i po nią sięgnę, lecz raczej nie w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńhttp://recenzje-parabatai.blogspot.com/
Rozumiem. Też tak często mam :)
Usuńdla mnie to była jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w poprzednim roku. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDla mnie też :D
UsuńPrawdziwa kopalnia życiowych cytatów, najlepsza książka 2015 (jak dla mnie oczywiście ;). Uwielbiam tę okładkę i sposób, w jaki Doerr opowiedział tą historię. Jeszcze nigdy nie płakałam tyle przy książce...
OdpowiedzUsuńBuziaki!
BOOKBLOG
Ta okładka jest cudna *.*
UsuńTeż kilka razy wzruszyłam się podczas czytania :)
Zapowiada się bardzo ciekawie. Pewnie niedługo po nią sięgnę. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuń"Światło..." to przepiękna powieść, choć pierwszy raz spotkałam się ze stwierdzeniem, że jest to romans.
OdpowiedzUsuńTak, trochę dziwnie nazywać ją romansem.
UsuńKsiążkę mam już na swojej półce, więc czym prędzej zabieram się za lekturę :)
OdpowiedzUsuńThievingbooks.blogspot.com
To jest książka, która już od dłuższego czasu stoi na mojej półce - jestem tak ciekawa lektury, że najchętniej to bym rzuciła wszystko, co teraz czytam i zabrała się za Doerra!
OdpowiedzUsuńTo tak zrób :D
UsuńRomans? Jeśli ktoś tak napisał, to chyba nie wiedział do końca o czym czytał. Owszem, jest o miłości, ale do drugiej osoby, samego siebie. I jest gdzieś tam głęboko ukryta, zdecydowanie nie na pierwszym planie. Mnie też się podobała i zrobiła na mnie duże wrażenie, jeśli chodzi o dopracowanie historii, aczkolwiek po jej ukończeniu zupełnie o niej zapomniałam :(
OdpowiedzUsuńTeż się właśnie zastanawiałam, czy aby ta osoba zrozumiała to, o czym ta książka jest. Romansu w niej niewiele, praktycznie w ogóle go nie ma.
UsuńKocham tę książkę i to całym sercem. Uwielbiam takie przejmujące historie, które zostają ze mną przez dłuższy czas. Widać ile autor poświęcił w nią serca, dlatego pewnie nie raz do niej wrócę :D
OdpowiedzUsuńfind-the-soul.blogspot.com
Też na pewno przeczytam ją jeszcze raz ;)
UsuńSłyszałam o tej książce, ale nie wiedziałam, o czym jest. Szkoda, może wcześniej zabrałabym się za jej czytanie. No cóż, jak w poniedziałek wybiorę się do biblioteki - poszukam tej książki, może akurat będzie.
OdpowiedzUsuńDla mnie książka idealna, przepiękna, emocjonująca i poruszająca do granic ♥ Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńksiazkowy-termit.blogspot.com
Ja muszę powiedzieć znowu to co zawsze - "Światło, którego nie widać" leży na mojej półce i czeka. Muszę się chyba za nią już wziąć, bo za niedługo będę ostatnią osobą w blogosferze, która jej nie czytała :P
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Hm, ta książka ma w sobie coś takiego, że mnie przyciąga... Cieszy mnie dobra kreacja bohaterów. ;) Ale nie lubię, gdy w powieści są wtrącenia z innego języka i są nieprzetłumaczone! :| Nic mi tak nie działa na nerwy w książce. :|
OdpowiedzUsuńTe nietłumaczone wtrącenia są naprawdę irytujące ;/
UsuńOd czasu do czasu naprawdę lubię sięgnąć po dobrą książkę zachaczającą o rejon "książki historyczne". Myślę, że ta przypadnie mi do gustu. Sposób narracji i skakania między datami i bohaterami w "Cyrku nocy" bardzo mi się podobał, więc pewnie w przypadku tej ksiązki również nie będę miała praoblemu, zwłaszcza, że piszesz iż tu zabieg przebiega sprawniej. Jestem zaciekawiona :))
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że i ciebie ona zachwyci :D
UsuńNie mam zamiaru, nie przepadam za książkami historycznymi, bo na kilka przeczytanych, aby jedna mnie nie zawiodła... A poza tym nawet w fantasy niezbyt przepadam za wojnami...
OdpowiedzUsuńKsiążkę już czytałam i bardzo mi się podobała. W pełni zgadzam się z Twoją opinią :) Jednak nie wiem, jak ktoś mógł napisać, że jest to romans.
OdpowiedzUsuńRaz jestem na tak, raz nie do końca, jeżeli chodzi o tę pozycję :) jednak muszę ją przeczytać sama :) zobaczymy co z tego wyjdzie :) pozdrawiam, ksiazkowa-przystan.blogspot.com
OdpowiedzUsuńCzeka na mojej półce. Mam nadzieję, że mnie zachwyci jak wszystkich. Buziaki, Idalia :*
OdpowiedzUsuń____________________________________________
http://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/
Jak na książkę opierającą się mimo wszystko, na uczuciach, zdaje się być całkiem ciekawa - a u mnie często takie wrażenie się nie pojawia xd
OdpowiedzUsuńdrewniany-most.blogspot.com