„Musimy coś zmienić” Sandy Hall

Sandy Hall, Musimy coś zmienić, 304, Pascal
★☆☆☆☆☆☆☆☆☆
Okładka Musimy coś zmienić obiecuje nam pełną humoru historię miłosną opowiedzianą z czternastu punktów widzenia. Historię słodką jak Jeden dzień, urzekającą jak Love, Rosie i czarującą jak Pamiętnik. I jak wiadomo takich tekstów nie bierze się na poważnie, bo zazwyczaj nie odzwierciedlają książki, lecz mają na celu zachęcenie do jej kupna.



Lea i Gabe właśnie zaczynają studia na tym samym uniwersytecie i można powiedzieć, że od razu wpadają sobie w oko. Ze zdziwieniem zauważają, że słuchają tej samej muzyki, lubią identyczne jedzenie oraz że mają podobne poczucie humoru, lecz ich wielka nieśmiałość nie pozwala im na zawarcie bliższej znajomości. Natomiast otoczenie Lei i Gabe'a zauważa, że są wprost stworzeni dla siebie, i próbuje w każdy możliwy sposób doprowadzić do spotkania tej dwójki, jednocześnie bardzo im kibicując.

Na początku chcę napisać, że sięgając po tę książkę, nie oczekiwałam od niej, że będzie ona wielkim dziełem literackim czy coś w tym stylu. Liczyłam raczej na lekką i zabawną lekturę, z którą mogłabym przyjemnie spędzić weekend i później o niej szybko zapomnieć, ot co. Okazało się, że nawet napisanie tak prostej książeczki można, kolokwialnie mówiąc, zepsuć, jeśli po prostu nie potrafi się pisać, a gołym okiem widać, że pani Sandy Hall tej umiejętności jeszcze nie rozwinęła. Zdania są do bólu proste, spłycone, a wszystko tłumaczone czytelnikowi, jakby był głupcem i nie potrafił wyciągać wniosków z tego, co właśnie przeczytał. Oh, jeszcze warto wspomnieć o tym, co najbardziej irytowało mnie w tej książce, czyli przymiotnik uroczy. Wyraz ten, odmieniany przez wszystkie przypadki, występował w niej z około trzydzieści razy, z czego wynika, że pojawiał się z częstotliwością co dziesięć stron. Uwierzcie mi, po przeczytaniu Musimy coś zmienić wszystko co słodkie i urocze wywoływało we mnie nieposkromione ataki złości.

O bohaterach mogę powiedzieć tyle, że byli strasznie infantylni i nie zliczę, ile razy irytowało mnie ich zachowanie, ale prym wśród nich na pewno wiodła Inga - wykładowczyni kreatywnego pisania - która podczas swojego kursu zawsze typuje dwójkę studentów, którzy by do siebie pasowali i próbuje ich swatać. Na swoim koncie ma już jedno małżeństwo, które doczekało się dwójki dzieci. Ja nawet nie wiem, jak to skomentować. Dlaczego dorosła kobieta wtrąca się w prywatne życie swoich uczniów i świetnie się przy tym bawi? Dlaczego cała reszta tak uparła się, by również połączyć Leę i Gabe'a? I o ile rozumiem pobudki ich najbliższych przyjaciół, to o tyle kierowca autobusu mówiący o nich swojej żonie czy bariści robiący z nich swoje OTP to lekka przesada. Zaś jeśli chodzi o tę zróżnicowaną narrację, to nie jestem na nie, jeśli narratorem nie będą wiewiórka i ławka, bo, serio, nie chcę czytać ich punktu widzenia.

O Gabie i Lei oprócz tego, że byli nieśmiali i do bólu uroczy, to właściwie nie wiem niczego. Wszyscy wokół przekonywali, że ta para koniecznie musi być ze sobą, że pasują do siebie i tak w kółko, a mi za brakło najważniejszego: dlaczego właściwie musieli być ze sobą? Podobne zainteresowania nie oznaczają już miłości do grobowej deski i nawet nie są jedynym powodem do stworzenia związku, a w tej książce właśnie tak to zostało ukazane, a przynajmniej ja tak to odebrałam.

Podsumowując, Musimy coś zmienić to zła książka. Prosta, płytka i infantylna do bólu. Okropnie mi się nie spodobała i osobiście strasznie odradzam przeczytanie jej.

14 komentarzy:

  1. Nie zaskoczyła mnie ta recenzja. Przeczytałam sporo właśnie takich opinii i postaram się trzymać od niej z daleka ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna recenzja.
    Pozdrawiam.
    Ps.
    Ja nie jestem masochistką, jak niektórzy i tego nie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Co prawda mi też się nie podobała, nie dałam jej aż tak niskiej oceny :D No faktycznie, jest zła, ale mój promyczek czegoś dobrego to bardzo oryginalny sposób narracji :)
    Buziaki!
    BOOKBLOG

    OdpowiedzUsuń
  4. Po takim - odradzeniu - nie skusze się. Ogólnie strasznie odstrasza mnie okładka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Twoja recenzja jedynie potwierdziła to, co już słyszałam. Czasem się zastanawiam, jakim cudem takie twory są wydawane...
    Ja w każdym razie trzymam się z daleka od tej książki. I myślę, że nie jedyna.

    Pozdrawiam, Koneko
    recenzje-koneko.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta okładka była głównym powodem mojego zainteresowania książką. Czytałam dużo negatywnych recenzji, a Twoja ostatecznie mnie przekonała, że to nie powieść dla mnie. Pozdrawiam! :)

    www.majuskula.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Widziałam sporo negatywnych recenzji tej książki, szkoda, bo słyszałam, że jest sporo perspektyw w tej książce. Mimo Twojej niskiej oceny dam jej szansę, widziałam ją w Biedronce, niedawno. Za około 10 zł, więc jak już, to za dużo nie stracę ;) Pozdrawiam :*

    http://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetna recenzja, zgadzam się z wszystkim co w niej zawarte. Te całe łączenie Gabe'a i Lei to jeden wielki idiotyzm. Zdania są rzecziwiście proste i nieskomplikowane. A cała historia po prostu głupia (i słooodka!)

    OdpowiedzUsuń
  9. Oooo taka insza pozycja. Podoba mi sie :))

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja mam ją w swojej biblioteczce :(
    Chyba oddam ją do biblioteki, ponieważ po przeczytaniu Twojej recenzji jakoś nie mam ochoty po nią sięgać

    OdpowiedzUsuń
  11. Szkoda, że książka okazała się być tak zła i płytka. Teraz już nie wiem czy warto po nią sięgnąć ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Prosta, płytka i infantylna - uuu, raczej nie mam ochoty na lekturę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Coraz mocniej się przekonuję, że jak pewnego dnia zrezygnowałam z niej na rzecz Złodziejskiej Magii to zrobiłam dobrze. No nikomu się nie podoba ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Dobrze, że raczej nie mam jej w planach :P Chociaż może kiedyś przeczytam, by przekonać się, czy faktycznie jest taka zła :P

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz!

Obsługiwane przez usługę Blogger.