W ankiecie, którą niedawno przeprowadziłam bardzo dawno temu, ktoś rzucił pomysł, aby pojawiało się na blogu więcej postów dyskusyjnych. To, o czym chcę dzisiaj napisać chodziło mi po głowie od dłuższego czasu, ale nie potrafiłam spisać tego, co mam w głowie, tak jak chciałam. W końcu wena na szczęście we mnie wstąpiła i udało mi się go skończyć. Dzisiejszy post miał być zupełnie o czym innym, a zaczęłam go w ogóle pisać już w marcu, a to co faktycznie tutaj poruszam tylko małą dygresją, tylko że ta dygresja jakoś tak rozrosła się na trzy duże akapity, dlatego postanowiłam podzielić go na połowę. Nie jestem pewna, czy wszystkim chciałoby się czytać całość. O tej drugiej sprawie napiszę kiedy indziej.
Od wydawnictwa, więc nieszczera
Coraz częściej zauważam, że wszędzie panuje takie przekonanie, że nie ma czegoś takiego jak pozytywna recenzja książek otrzymanych od wydawnictw. To po prostu recenzent chce się przymilić tym na górze i ze strachu przed ich reakcją wszystko przedstawia w superlatywach. No cóż, nie wierzę, że takie zjawisko w ogóle nie istnieje. W każdej plotce jest ziarnko prawdy, ta też musiała mieć swój początek. Na pewno pojawiło się kilka zbłąkanych duszyczek, które podkoloryzowały swoje opinie, szczególnie gdy słyszały o tym, że jakieś wydawnictwo jest przewrażliwione na punkcie zwracania uwagi, ale czy to naprawdę jest to rzecz, która dzieje się notorycznie? Bo wiecie, jak tak czasami czytam wypowiedzi innych osób na ten temat, to z niektórych - doskonale wiem, że niecelowo - bije taka pewność, że jeśli teraz ktoś wychwala egzemplarz recenzencki, to na pewno nie jest to stuprocentowo szczere. To w ogóle nie ma prawa bytu.
Kwestia gustu
Po pierwsze, zastanawia mnie to, skąd bierze się takie przekonanie, bo jeśli ktoś wydaje takie osądy tylko dlatego, że jego zdaniem książka, którą recenzuje pewien bloger książkowy, jest chłamem i w życiu nie powinna się tej osobie spodobać, to jest to największy bullshit, jaki w życiu słyszałam. Serio. Jak widzę, że ktoś posądza inne osoby o pisanie nieszczerych recenzji tylko dlatego, że nie zgadają się z jego opinią, to mam ochotę strzelić facepalma. Ludzie, na miłość boską, każdemu może się podobać coś innego. Czy naprawdę trzeba to tłumaczyć? Weźmy dwie książki, które wywołały sporo zamieszania i które nikomu teoretycznie nie powinny się podobać, bo podobno jest to literatura najniższych lotów, czyli „Zmierzch” i „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, ale gdyby tak wszyscy nienawidzili tych serii, to raczej nie odniosłyby one takiego sukcesu, co nie? Najgorsza literatura czy nie, niektórzy naprawdę to lubią i chętnie czytają. Kolejny przykład? Nienawidzę Chłopaka, który zakradał się do mnie przez okno. Zajmuje u mnie wysokie miejsce na liście najgorszych książek, jakie przeczytałam, ale czy z tego powodu powinnam kwestionować to, że Magii Słowa faktycznie się ona spodobała? Albo pójdźmy w drugą stronę. Rok temu miałam przyjemność dzięki Wydawnictwu Otwartemu przeczytać i zrecenzować Ugly Love - książkę, którą kocham całym sercem, książkę, której dałam 10/10 gwiazdek. Natomiast Kitty totalnie zjechała tę książkę, więc jak rozumiem w tym wypadku moja opinia nie jest w ogóle szczera, bo książkę dostałam od wydawnictwa? Prawda, że to nonsens? Więc dlaczego po czymś takim stwierdza się, że dużo osób współpracujących z wydawnictwami fałszywie wychwala ich książki?
Przestańmy generalizować
Dlaczego tak wszystko koniecznie generalizujemy? Nie będę ukrywać, że nigdy nie nabrałam podejrzeń, że ktoś pisze nieszczerze, bo nabrałam, naprawdę. Natrafiłam kiedyś na bloga, gdzie każda recenzowana książka była od wydawnictwa i każda recenzja była pozytywna, a tych recenzji na miesiąc średnio było 25. Mogę tylko gdybać, czy ta osoba pisała specjalnie pod wydawnictwa, ale nigdy nie dowiem się, czy tak naprawdę było. Może wszystko się jej podobało? Jednakże uwierzcie mi, że była to tylko taka jedna sytuacja, która wzbudziła moje podejrzenia, i dalej sądzę, że są to wyjątki, a jednak jakimś cudem ten temat ciągle jest przez wszystkich wałkowany i wypominany. Wkurza mnie to, bo przez to powstaje fałszywy obraz blogera książkowego, któremu nie można ufać w momencie, gdy na scenę wchodzą „darmowe” książki.
Zdaję sobie sprawę, że ostatnio możemy sprawiać takie wrażenie. Ciężko znaleźć blogera, który teraz nie ma na koncie kilku współprac, a największe parcie mają na nie początkujące osoby, dla których zakładka ze współpracą jest priorytetem w trakcie zakładania bloga. Zastanawiająca może być także tendencja do wysypu negatywnych opinii po premierze danej książki, w czasie gdy ta książka przedpremierowo była przez wszystkich wychwalana, ale dalej uważam, że to za mało, by oskarżać o nieszczerość. Czuję się wtedy po prostu urażona, bo nie sądzę, że ten problem dotyczy wszystkich, a wrzucanie całej blogosfery książkowej do jednego worka jest po prostu zły.
Po dwóch latach współpracowania z wydawnictwami, postanowiłam w końcu z tym skończyć, ale zawsze pisałam szczere opinie. Również, jak zaczynałam moją przygodę z współpracami, nigdy nie miałam obaw przed skrytykowaniem czegoś, co mi się nie podobało, ani nie bałam się, jak zareaguje na to wydawnictwo. Zawsze byłam zdania, że prawda jest najważniejsza, więc jeśli wydawnictwo miałoby z tym problem, to trudno, nie powinni w takim razie w to wchodzić. Prawdopodobnie większość recenzji tych darmowych książek, jakie dotychczas napisałam, jest pochlebna, ale zawsze wynikało to z tego faktu, iż naprawdę ostrożnie dobierałam egzemplarze, bo nie chciałam się później męczyć się z czytaniem jakiegoś gniota, co i tak niestety kilka razy mi się zdarzyło.
Czuję, że ten post wyszedł nieco chaotycznie, ale już trzy miesiące sobie odleżał i chcę, żeby w końcu ujrzał internet. Zapraszam do dzielenia się swoją opinią w komentarzach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz!