27 grudnia 2016

Co dało mi blogowanie? | Dwa lata Papierowych stron


Dokładnie dwa lata temu założyłam bloga i tak samo jak rok temu, gdy pisałam pierwszy post urodzinowy, nie mogę uwierzyć, że udało mi się tyle wytrwać. Przez ostatni rok miałam mnóstwo gorszych chwil, prowadzenie Papierowych stron w pewnym momencie stało się dla mnie przykrym obowiązkiem a nie przyjemnością tak, jak było to kiedyś, ale udało mi się to jakoś przetrwać. Cieszę się, że ciągle są jakieś osoby, którym chce się wejść i skomentować moje recenzje, naprawdę wam dziękuję!

A co dały mi te dwa lata blogowania?

Krytyczne podejście do książek
Zauważyłam, że od kiedy na poważnie zaczęłam podchodzić do tego całego pisania recenzji, zwracam większą uwagę na całokształt czytanej przeze mnie powieści. Szczerze mówiąc, wcześniej podobała mi się większość książek, nie byłam bardzo wybredna, a jak już coś mi nie grało, to nie potrafiłam dokładnie wskazać, co to było. Dziwne, prawda? Teraz patrzę się na to zupełnie inaczej. Dokładnie analizuję każde elementy książki i jestem też o wiele bardziej wymagająca.

Książki wybieram rozważnie
W końcu nauczyłam się, że nie warto czytać wszystkiego, jak leci. Muszę przyznać, że na początku stawiałam bardziej na ilość niż jakość i przeszłam małe załamanie, gdy z dziesięciu książek miesięcznie zeszłam do dwóch - trzech. Czułam się okropnie, widząc, że inni czytają więcej, chciałam być taka jak oni. Jakiś czas temu przeszłam nad tym do porządku dziennego i zmieniłam swoje myślenie - jakość nad ilością. Czytam głównie te książki, których absolutnie jestem pewna, wiem, że trafią w mój gust. Oczywiście, że czasami trafi się jakiś gniot - od czasu do czasu też trzeba przeczytać coś niewymagającego.

Wiem, kim chcę być
To dla mnie chyba najważniejszy punkt. Gdy zakładałam bloga, byłam w pierwszej klasie liceum i w ogóle nie miałam pomysłu na swoją przyszłość. Miałam wrażenie, że wszyscy mają plany, wiedzą, co dokładnie chcą studiować, i tylko ja przyszłam do tej szkoły bez żadnych celów. Czułam się jak we mgle. Teraz już kończę liceum i chyba nie mogłabym być bardziej zdecydowana. Pisząc przez te dwa lata o książkach, wiem, że to z nimi chcę wiązać swoją przyszłość. Nie jako pisarka oczywiście, ale gdyby udało mi się dostać do branży wydawniczej byłoby to spełnieniem moich marzeń. Mam nadzieję, że w większym lub mniejszym stopniu mój przyszły kierunek studiów mi w tym jakoś pomoże ;).


Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję każdemu, kto wchodzi na bloga i zostawia po sobie jakiś ślad. Bardzo wiele to dla mnie znaczy, bo bez tego mój zapał byłby na pewno znacznie mniejszy. Mam nadzieję, że za rok też będziecie ze mną :D.

25 grudnia 2016

MiniRecenzje #3 - „Szóstka wron”, „Elantris”

Obie książki, które dzisiaj przedstawię, miały być zrecenzowane już dawno temu i miały to być normalne recenzje, a nie te mini. Jednak zabranie się za recenzję odkładałam już tak długo, że tylko na tyle mnie stać. Wybaczcie.

Leigh Bardugo // Szóstka wron
★★★★★★★★★☆
Kaz Brekker to nastoletni przestępczy geniusz, który w zamian za cenę, o której mógłby tylko pomarzyć, musi wykonać pewne niewykonalne zadanie. Kaz potrzebuje jedynie kilku zdesperowanych ludzi, gotowych podjęcia się tej niebezpiecznej misji. 

Dzięki tej książce w końcu wróciłam do fantastyki. Przez jakiś miałam dziwny wstręt do tego gatunku, ale po spontanicznym sięgnięciu po Szóstkę wron w końcu wróciła mi ochota na czytanie fantasy. Głównymi bohaterowie są nastolatkowie, chociaż daleko im do typowej młodzieży. Cała szóstka wiele przeszła i szybko musiała dorosnąć, by móc poradzić sobie bez opieki rodziców. Przyszło im dorastać w naprawdę trudnych warunkach. Najbardziej polubiłam chyba Kaza - bezlitosnego chłopaka, który zdobył niemałą sławę w przestępczym półświatku. Najważniejsze jest to, że chociaż wydarzenia rozgrywają się w świecie znanym z wcześniejszej trylogii tej autorki, Trylogii Grisza, ja nie czułam, żeby coś mi umykało, wszystko było dokładnie wyjaśnione. Być może zostały zawarte w niej jakieś niuanse dla starszych fanów, ale ich nieznajomość nie jest potrzebna przy odbiorze książki. A akcja? Nie było momentu, żeby pędziła za wolno, ciągle się coś działo, nie potrafiłam odłożyć książki na bok. Zakończenie za to wbiło mnie w fotel i nie mogę się już doczekać drugiego tomu.

Autor: Leigh Bardugo // Tytuł oryginału: Six of Crows // Tytuł tłumaczenia: Szóstka wron // Wydawnictwo: Mag // Liczba stron: 496

Szóstka Wron | Crooked Kingdom | ?

Brandon Sanderson // Elantris
★★★★★★★★★★
Elantris było kiedyś pięknym, majestatycznym miastem, stolicą Arelonu. Jego mieszkańcy, Elantryjczycy, byli obdarzeni nadnaturalnymi umiejętnościami, a wykorzystywali je by pomagać innym. Jednak gdy nastąpił Shaod, stali się oni brzydkimi, zniszczonymi istotami, a potęga Elantris upadła. Do Kae, nowej stolicy Arelony, przybywa księżniczka Serene, która ma zawrzeć polityczne małżeństwo z księciem Raodenem. Okazuje się jednak, że jej niedoszły małżonek nie żyje...

Szczerze mówiąc, chyba jeszcze nigdy nie czytałam takiej książki fantasy. Jej przesłanie, to. co w sobie zawiera cała historia, chyba wychodzi poza zwyczajowe ramy tego gatunku. Elantris to chyba jedna z lepszych książek tego gatunku, jakie do tej pory udało mi się przeczytać.  Sam Brandon Sanderson napisał, że jest to opowieść o mężczyźnie, który próbuje odbudować społeczeństwo wśród biedaków, kobiecie, która nie chce dać się zdefiniować przez role, jakie narzuca jej społeczeństwo, i kapłanie przeżywającym kryzys wiary. Szczególnie podobała mi się część książki poświęcona Raodenowi - czasami można wyjść z największego bagna, wystarczy mieć tylko cel i się go trzymać. Kupiło mnie to w stu procentach. Nie do końca polubiłam Serene - to taki typ bohaterki, który nie do końca rozumiem. Księżniczka od pierwszego dnia wietrzyła wszędzie różne intrygi i wdawała się w spiski. Próbuję zrozumieć jej zachowanie, ale przychodzi mi to z wielkim trudem. Hrathen to postać, którą lubi i nie lubi się jednocześnie, ale to chyba najlepszy portret, jaki Sanderson wykreował w tej książce. Ten bohater bardzo wielowymiarowy i niejednoznaczny. Mam jednie małe ale i dotyczy ono okładki, wydanej przez wydawnictwo Mag. Wszyscy się nim zachwycają, a ja uważam, że jest okropne. W ogóle nie oddaje klimatu książki - zdecydowanie bardziej wolę to pierwsze. 

Autor: Brandon Sanderson // Tytuł oryginału: Elantris // Tytuł tłumaczenia: Elantris // Wydawnictwo: Mag // Liczba stron: 660

Elantris | Dusza cesarza (1.5)

21 grudnia 2016

Co czytać zimą?


Wiecie, jaki mamy dzisiaj dzień? Dwudziesty pierwszy grudnia, a to oznacza, że dzisiaj jest najkrótszy dzień roku oraz zaczyna się astronomiczna zima. Pomyślałam, że fajnie byłoby znowu zrobić post z książkami według mnie pasującymi do danej pory roku. Bez zbędnego przedłużania, zapraszam do czytania mojego zestawienia :D.

Gra o tron George R.R. Martin - gdy pomyślałam o książkach idealnych na zimę, ta jako pierwsza pojawiła się w mojej głowie. Dlaczego? Pierwszy tom Pieśni Lodu i Ognia to naprawdę mocny początek serii. Mamy tu mnóstwo intryg, pojedynków i morderstw. To jest taki trochę kryminał na dworskim dworze w świecie fantasy, a gdy akcja przenosi się na Mur, bywa naprawdę mroźno. Jest to też niezła cegiełka, a kiedy indziej niż w zimie mamy mnóstwo czasu na czytanie takich książek?











Dopóki nie zgasną gwiazdy Piotr Patykiewicz - szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie tego postu bez tej pozycji. Widzicie tę okładkę? Już przez samo patrzenie się na nią robi się zimno, a gdy zagłębicie się w treść, uwierzcie mi, to was zamrozi do szpiku kości. Dopóki nie zgasną gwiazdy to też niesamowicie dobra postapokalipsa z nietuzinkową fabułą, osadzoną w naszych rejonach.












Opowieść wigilijna Karol Dickens - jest to właściwie jedyna książka z motywem świątecznym, którą przeczytałam i mogę polecić. Myślę, że jest to bardzo mądra opowieść i co jakiś czas warto ją przeczytać w ten świąteczny czas.















Tego lata stałam się piękna Jenny Han - zaskoczeni, prawda? Uważam, że cała trylogia Lato będzie idealną lekturą dla tych, którzy nie przepadają za zimą ;P. Sama ją wtedy czytałam i uważam, że jest miłą i lekką odskocznią od mroźnych temperatur panujących za oknem.














Tradycyjnie - podzielcie się swoimi typami! Z chęcią poczytam o tym, na jakie książki stawiacie zimą a na jakie wręcz przeciwnie :D.

18 grudnia 2016

TOP 5: ulubione historie miłosne


Dawno nie było żadnej topki na blogu - pora to zmienić!

1. Gwiazd naszych wina John Green

Zauważyłam, że ostatnio minął ten cały szał na Johna Greena (pewnie będziemy musieli na to poczekać do kolejnej ekranizacji) i że nagle czytanie go stało się ble (ciekawe określenie, prawda?), ale to w sumie tylko moje spostrzeżenia. Ja i tak ciągle go lubię i cenię za książki, jakie napisał. GNW to książka idealnie słodko-gorzka, a historia Hazel i Augustusa wzbudza wiele skrajnych emocji. Podczas czytania ciągle śmiałam się i płakałam, a ostatnia strona po prostu mnie zniszczyła. Myślę, że zawsze będę miała do tej książki wielki sentyment.

2. Maybe Someday Colleen Hoover

Oto moje drugie spotkanie z twórczością tej autorki, ale chciałabym, żeby było pierwszym. Po Maybe Someday sięgałam bez żadnych oczekiwań, z góry zakładając, że i tak pewnie mi się nie spodoba. Pomyliłam się. Za to otrzymałam książkę bardzo prawdziwą, pełną głębokich i szczerych uczuć, które potrafią zranić. Nigdy nie pomyślałabym, że to napiszę, ale występujący w niej trójkąt miłosny jest jednym z lepiej stworzonych trójkątów ever. Ta druga nie jest wredną dziewczyną, która nie zasługuje na akurat tego chłopaka. Nie, ona jest właśnie miłą osóbką, której nie sposób polubić i dlatego konkurencja z główną bohaterką byłaby po prostu nie fair. Colleen Hoover po prostu stworzyła arcydzieło, a ja mogłabym pisać o tym godzinami. Zarówno Maybe Someday jak i Ugly Love wystawiłam dziesiątkę (a przynajmniej tak mi się wydaje), jednak postanowiłam umieścić w tym zestawieniu tylko jedną książkę tej autorki, więc jeśli już muszę wybierać, tę pierwszą lubię bardziej.

3. Ostatnia piosenka Nicholas Sparks

Gdy sięgałam po tę książkę, spodziewałam się, że będzie okropna, no bo przecież w ekranizacji grała Miley Cyrus. Całkiem niespodziewanie Ostatnia piosenka zawładnęła moim sercem. Jak zwykle w wykonaniu Sparksa romans nie jest tylko zwykłym romansem. Oczywiście jest cudowna opowieść o pierwszej miłości, ale autor porusza tu także temat miłości rodzicielskiej, Cała książka jest ciepła, wzruszająca i przecudowna. 

4. Love, Rosie Cecelia Ahern

Nie wyobrażam sobie tego zestawienia bez Love, Rosie. To niezwykła książka zapisana w niezwykłej formie, bo całą historię poznajemy dzięki listom, wiadomościom, zaproszeniom czy pocztówkom. Urzekła mnie historia Rosie i Alexa - dwójki przyjaciół, zakochanych w sobie praktycznie od zawsze, którym los zawsze płatał jakieś figle i przeszkadzał w zejściu. Niesamowicie zżyłam się z bohaterami i razem z nimi bardzo przeżywałam wszystkie wydarzenia.

5. Jeden dzień David Nicholls

Przed przeczytaniem tej książki byłam pewna, że fabuła książki będzie polegać na tym, że bohaterowie książki będą spotykać co rok w wybranym dniu. Otóż nie, po prostu wydarzenia z ich życia zostały przedstawione z perspektywy jednego dnia. Właściwie to nie wiem, skąd mi się wzięło to pierwsze. Mniejsza z tym :D. Jeden dzień nieco przypomina Love, Rosie - dwójka przyjaciół (tak jakby), która ciągle nie potrafi się dotrzeć. Jednak tak jak książki Ahern jest nieco cukierkowa i słodka, tak wydaje mi się, że dzieło Nichollsa jest bardziej prawdziwe, momentami bohaterowie naprawdę nie mają łatwo, spotykają się z brutalną rzeczywistością. Przez drugą część byłam autentycznie smutna i przygnębiona tym, co się z nimi działo. Myślę, że Jeden dzień to owszem dosyć znana książka, jednak ostatnio zapomniana i niedoceniona. To też mnie zasmuca,

A jakie historie miłosne są waszymi ulubionymi?

10 grudnia 2016

„Siedem minut po północy” Patrick Ness


 Chciałabym mieć sto kolejnych lat (...). Sto lat, które mogłabym ci podarować.

Siobhan Dowd, autorka czterech świetnych książek dla młodzieży przedwcześnie zmarła na raka w wieku 47 lat. Siedem minut po północy miało być jej piątą książką, jednak nie zdążyła jej napisać. Z prośbą o dokończenie tej historii i przeniesienie jej na papier zwrócono się do Patricka Nessa, który stwierdził, że chciałby napisać książkę, którą polubiłaby sama Siobhan,

Siedem minut po północy Conor budzi się z koszmaru, tego koszmaru, i odkrywa, że za oknem jego pokoju stoi potwór. Trzynastoletni chłopak nie boi się go jednak - to tylko stary cis, rosnący na środku cmentarza. Mimo to stwór ten nie zamierza zostawić Conora w spokoju. W końcu został przez niego wezwany.

Główny bohater, Conor, nie ma łatwego życia, Gdy był mały, jego rodzice rozwiedli się, a ojciec wyjechał do Stanów, gdzie założył sobie nową rodzinę. Natomiast kilka lat później jego matka zachorowała na raka. Conor nie dopuszcza do swojej świadomości informacji, że mama może tego nie przeżyć, uparcie wierząc w każdy nowy etap leczenia. Oprócz tego musi zmagać się z babcią, której nie lubi, oraz kolegami ze szkoły, dla których jest niewidzialny. Jedynie koszmar, nawiedzający go co jakiś czas, ukazuje prawdziwe pragnienia Conora.

Czemu niewidzialny człowiek stał się bardziej samotny przez to, że go zauważono?

Czytając recenzje tej książki, wiedziałam czego mniej więcej mogę się po niej spodziewać, ale nie spodziewałam się, że wywrze ona na mnie tak wielkie wrażenie. To przejmująca historia chłopca, który nie dość, że musi zmagać się z chorobą swojej matki, to jeszcze wstydzi się swoich uczuć i nieustannie obwinia się o nie.

Patrick Ness zafundował mi emocjonalny rollercoaster, po którym długo nie mogłam się pozbierać. Wiecie, ta książka jest co prawda prosta, chociaż, czytając ją, miałam wrażenie, że nigdy wcześniej nie czytałam tak bogatej i pełnej książki. Ma ona niewiele ponad dwieście stron i choć wydaje się to mało, to autor chyba nie mógłby bardziej tego wykorzystać. Ciężko jest pisać o śmierci, stracie bliskiej osoby, a jeszcze ciężej jest pisać o tym z perspektywy chłopca i zrobić to dobrze, a Nessowi właśnie się to udało.
Nie piszesz swojego życia słowami, lecz działaniami. Nie jest ważne, co myślisz. Liczy się tylko to, co robisz.

Oprawa graficzna zasługuje na osobny akapit. Siedem minut po północy jest naprawdę solidnie wydane. Podoba mi się wyeksponowanie tytułu, który jest wytłoczony i połyskuje pod światłem. Coś, do czego ciężko było mi się przyzwyczaić na początku, to nieco inny format książki i grube, śliskie strony, ale ostatecznie nie mam do tego żadnych zarzutów. Największe wrażenie oczywiście zrobiły na mnie ilustracje, autorstwa Jima Kaya. Są mroczne, klimatyczne i znajdują na prawie wszystkich stronach. W końcu miałam wrażenie, że obrazki nie są suchym dodatkiem, pojawiającym się co ileś stron, ale integralną częścią, biorącą udział w tworzeniu całej historii.


Zdaję sobie sprawę, że ta recenzja jest być może nieco chaotyczna i niezrozumiała, ale właściwie to nie wiem, jak pisać o tej książce. Jest to po prostu niesamowita, poruszająca powieść, pełna metafor i mądrych sentencji, które na długo zapadły mi w pamięć. Na pewno jeszcze nieraz do niej wrócę.

Moja ocena:
★★★★★★★★★★

Autor: Patrick Ness na podstawie pomysłu Siobhan Dowd
Tytuł oryginału:  A Monster Calls
Tytuł tłumaczenia: Siedem minut po północy
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Liczba stron: 216

Przypominam o książkowej wymiance. Więcej informacji - tutaj.

7 grudnia 2016

Co ostatnio przeczytałam?

Hej :D.
Z ostatnich trzech miesięcy zebrałam cztery książki, o których chciałabym coś powiedzieć, a nie potrafię napisać o nich dłuższej recenzji. Dlatego dzisiaj opowiem wam coś o nich w nieco krótszej formie. Zapraszam!

Oscar Wilde // Portret Doriana Graya
★★★★★★★★★☆
Portret Doriana Graya był pierwszą książką, jaką przeczytałam we wrześniu. Zabrałam się za nią już w lipcu, ale lato nie było na to najlepszą porą. Tytułowy Dorian to chłopak o cudnej urodzie, którą wszyscy podziwiają i komplementują. Pewnego dnia zaprzyjaźniony malarz, zachwycony jego wyglądem, postanawia go namalować. Gdy Dorian ogląda portret, dochodzi do wniosku, że za kilka lat zestarzeje się i nie będzie już taki piękny. Życzy sobie, by zawsze wyglądać tak młodo jak na tym obrazie.

Absolutnie świetna książka, świetny klasyk, który, wydaje mi się, każdy powinien znać. Niesamowicie ponadczasowa powieść, dogłębnie opisująca przemianę bohatera, który z niewinnej i naiwnej osoby staje się pełną zepsucia postacią. Porusza ona naprawdę dużo, dużo spraw, których odzwierciedlenie znajdziemy w naszym współczesnym świecie. Ponadto Portret Doriana Graya to jeden z tych klasyków, który czytając w ogóle nie sprawia wrażenia, jakby został napisany ponad sto lat temu. Ja czytałam wydanie w pierwszym polskim przekładzie i uwierzcie mi, to nie było żadną męką. Gorąco polecam!

Andy Weir // Marsjanin
★★★★★★★★☆☆
Z powodu burzy piaskowej marsjańska ekspedycja musi uciekać z Czerwonej Planety. Niestety ranny zostaje Mark Watney, którego reszta załogi uznała za martwego i nie mając innego wyjścia, zostawiła na Marsie. Gdy mężczyzna odzyskuje przytomność, stwierdza, że został sam, a jego szanse na przeżycie są praktycznie zerowe. W końcu wszyscy na Ziemi myślą, że nie żyje. 

Nie wiem, dlaczego w ogóle ta książka trafiła w moje ręce. W końcu science fiction to zupełnie nie moja bajka, w ogóle tego nie czuję. Jednak ostatecznie cieszę się, że tak się stało. Kiedy w końcu przysiadłam i zabrałam się za książkę, nie mogłam się od niej oderwać, czego nie do końca rozumiem. Połowa Marsjanina to różne naukowe wyjaśnienia, trudne słówka i pojęcia, których raczej ktoś, kto nie ma zacięcia fizycznego, nie powinien zrozumieć, więc dlaczego tak dobrze mi się to czytało? Nie wiem. Zgaduję, że to sprawka po prostu dobrego warsztatu autora, bo chociaż połowy rzeczy nie rozumiałam, to dalej bez trudności brnęłam dalej. No i kolejnym atutem książki jest postać Marka. Bardzo sarkastyczny bohater, dzięki któremu wielokrotnie uśmiechałam się podczas czytania. Z lektury Marsjanina nic nie wyniosłam (no dobra, wiem, jak wyhodować ziemniaki na Marsie), ale co z tego? To była po prostu świetna rozrywka.

J.D. Salinger // Buszujący w zbożu
Szesnastoletni Holden Caulfield zostaje już któryś raz z rzędu wyrzucony ze szkoły za złe wyniki w nauce. Chłopak postanawia nie wracać od razu do domu, zamiast tego przez kilka dni włóczy się po Nowym Jorku, gdzie napotyka różne osoby.

Zacznę od tego, że styl pisarza, wielokrotnie określany mianem zbyt prostego i męczącego, mi jakoś w ogóle nie przeszkadzał. Ba, muszę przyznać, że nawet całkiem dobrze i płynnie czytało mi się Buszującego w zbożu. Jeśli chodzi o fabułę, to właściwie nie wiem, co mam napisać. Też nie bez powodu nie wystawiłam tej książce oceny. Wiecie, nie była ona całkowicie zła, ale też nie rozumiałam, co Salinger chce mi przekazać, bo przecież na miano klasyka Buszujący w zbożu musiał sobie jakoś zasłużyć. Być może gdybym była młodsza, a Holden nie byłby tak irytującą postacią, to może byłabym zachwycona tą książką.

George Orwell // Rok 1984
★★★★★★★★★★
Winston Smith żyje w świecie, w którym dwa plus dwa nie zawsze równa się cztery. Jego życie dzieli się pomiędzy zakazy a nakazy - nie może kochać swojej żony, a Wielkiego Brata ma uwielbiać. Każde nieposłuszeństwo jest surowo karane, a Policja Myśli odnajdzie każdego, kto popełnił jakąkolwiek myślozbrodnie. W tym świecie nawet własne dzieci mogą na ciebie donieść,

Jestem zszokowana wizją, jaką przedstawił George Orwell. Przerażające i jednocześnie dające do myślenia jest to, że ta antyutopia nie jest wcale taka niemożliwa i że na ziemi ciągle istnieją takie miejsca, w których panuje podobny system. George Orwell ukazał świat, który niekoniecznie jest tylko fikcją literacką i w każdej chwili może powrócić. Aż nie wiem, co mogę więcej przeczytać. Wydaje mi się, że jest to obowiązkowa pozycja do przeczytania.

21 listopada 2016

Moje czytelnicze nawyki


Hej! Dzisiaj pora post na o moich czytelniczych nawykach ;). Oryginalnie jest to TAG, który krąży sobie po blogach, ale ja postanowiłam go nieco zmodyfikować, nieco się inspirując pytaniami. Zapraszam do lektury!

Nie jem ani nie piję w trakcie czytania, ale nie dlatego, że mam jakiegoś fioła na punkcie czystości i nie chcę pobrudzić książki. Śmiejcie się ze mnie, ale nie mam dobrej podzielności uwagi, więc gdy zaczynam coś jeść lub pić, później najzwyczajniej w świecie o tym zapominam, bo tak bardzo skupiam się na czytaniu :D.

A z powyższym punktem łączy się także to, że nie potrafię jednocześnie czytać i słuchać muzyki. Wtedy za bardzo skupiam się na tekście piosenki a nie książki. Wyjątkiem było tu przedzieranie się przez strony Achai, czemu towarzyszył mi soundtrack Gry o tron. Bez tego nie mogłam tego przetrawić, a bardzo chciałam wiedzieć, co też jeszcze ten Ziemiański wymyśli.

Jak już wspominałam, nie traktuję książek, jakby były z porcelany, i chociaż oczywiście staram się ich za bardzo nie niszczyć, to jednak też nie lamentuję pół godziny nad zalaną kartką. Uważam, że popadanie w takie skrajności i traktowanie ich jak jakąś świętość nie jest dobre, więc czasami bywa, że łamię grzbiety.

Nie zaznaczam ulubionych fragmentów/cytatów. Miałam już do tego kilka podejść, ale no po prostu nie potrafię tego robić. Zawsze mam tak, że na początku chętnie przylepiałabym karteczkę na co drugiej stronie, ale później mi się odechciewa to robić. Dlatego też postanowiłam to olać, ulubione cytaty zawszę mogę znaleźć na lubimy czytać :).

Ostatnio wróciłam do czytania kilka książek jednocześnie. Zdania w blogosferze książkowej na ten temat są podzielone - jedni wypowiadają się o tym pozytywnie, inni negatywnie. Mi takie czytanie nie przeszkadza, nic mi się nie myli i dzięki temu czytam więcej książek, niż gdybym czytała tylko po jednej.

Mój najgorszy nawyk? Zaglądam na ostatnią stronę.  Najgorsze jest to, że nie wiem, jak z tym walczyć. Uwierzcie mi, to jest silniejsze ode mnie ;/. Często też kartkuję sobie książkę i czytam naprzód, co kończy się oczywiście samymi spoilerami.

Czytam tylko w domu. Naprawdę rzadko zdarza mi się czytać książkę gdziekolwiek indziej - w szkole nie potrafię się skupić, a pociągami czy autobusami za często nie jeżdżę. A jak już czytam to tylko na łóżku i nigdy w nocy. Tylko kilka razy zarwałam noc dla książki, ale ogólnie nie lubię tego robić. Za bardzo lubię się dobrze wyspać XD.

Zakładki górą, chociaż i tak ciągle używam tylko jednej czy dwóch. Bez nich też spokojnie mogłabym się obejść, bo zawsze zapamiętuję moment, w którym skończyłam czytać.

A jakie są wasze czytelnicze nawyki?

19 listopada 2016

„Calder. Narodziny odwagi” Mia Sheridan



Calder i Eden żyją w surowej wspólnocie, którą przewodzi Hector, przepowiadający wielką powódź, która przeniesie wybrańców do raju - Elizjum. Początkowo nie kwestionują tego, co się dzieje w Akadii, ale z czasem nabierają coraz więcej wątpliwości, dotyczących funkcjonowania ich całej społeczności.

Akadia jest sektą. To właśnie najbardziej mnie zaskoczyło podczas czytania tej książki. Ja już tak mam, że opisy w recenzjach zazwyczaj czytam pobieżnie, a na te z tyłu okładki prawie w ogóle nie zaglądam, bo okazuje się, że im mniej wiem, tym lepiej i zazwyczaj wtedy bardziej podoba mi się dana pozycja. Dlatego też przez większą część czasu byłam przekonana, że owa Akadia to jakaś fantastyczna kraina, a sama książka to coś w stylu paranormal romance. Jak zaczęłam czytać „Calder. Narodziny odwagi” coś mi nie pasowało, aż później ogarnęłam, o co chodzi. I to właśnie ten wątek przypadł mi najbardziej do gustu. Nigdy wcześniej nie czytałam książki, w której autor chociaż trochę liznąłby ten temat i muszę przyznać, że bardzo zaintrygował mnie ten temat.

W Akadii panują rygorystyczne zasady, gdzie członkowie sami pracują na swoje utrzymanie. Dbają oni o swoje wyżywienie, uprawiając różne rośliny, a do wszystkiego muszą używać narzędzi tylko własnoręcznie wytworzonych. Oznacza to, że mogą zapomnieć o takich luksusach, jakim jest pralka, prysznic czy telewizor. Osoby takie jak Calder czy Xander, wychowywane tam od urodzenia, w ogóle nie miały pojęcia, jak wygląda normalne życie poza wspólnotą. Nikt też nie zapytał się ich, czy chcą brać w tym udział, nie dostali wyboru i skoro ich rodziciel byli w tym, to oni nie mieli innego wyjścia. Fascynujące, a zarazem przerażające, było to, jak bardzo zaślepieni byli ci wszyscy ludzie i jak wiele byli w stanie poświęcić, by tylko dostać się do Elizjum. Bezgranicznie ufali Hectorowi i nie widzieli niczego złego w tym, że przyprowadził kilkuletnią Eden i ogłosił ją swoją przyszłą żoną 

Przejdźmy do głównej osi książki, czyli wątku Eden i Caldera. Mia Sheridan stworzyła słodką, młodzieńczą miłość, której przyszło rozwijać się w trudnych warunkach. Uczucie, ich łączące, jest czyste i nieskomplikowane, które napotyka wiele przeszkód na swojej drodze. Spodobała mi się ich historia, ich zdeterminowanie do tego, by walczyć o nową przyszłość, a Mia Sheridan jak zwykle opisała to bardzo pięknie, aż chciało się czytać. Aczkolwiek trochę zgrzytały mi niektóre sceny miłosne. Chociaż dobrze napisane, to zaczęły mnie w pewnym momencie nudzić. Myślę, że gdyby ich nie było, powieść w ogóle na tym nic by nie straciła. 

Mam jednak problem z tą książką. W recenzji „Bez słów” napisałam, że historia piękna, ale zabrakło tego czegoś i niestety znowu to się powtórzyło. Nieważne, jak piękna była historia tej dwójki i nieważne, jak świetnie Mia Sheridan potrafi pisać, znowu niczego nie poczułam. Wiecie, to jest naprawdę dziwne, bo ja polubiłam i bohaterów, i całą fabułe, ale jednocześnie tak jakby wszystko było mi obojętne. Nie mam pojęcia, jak dokładnie to wyjaśnić, ale już drugi raz dzieje się tak z książką tej autorki. To nie jest chyba zwykły przypadek. 

Coś, co bardzo mi się nie podobało mi się kilka ostatnich stron, które mocno zapowiadały nieuchronną kontynuację. Kurczę, zakończenie samo w sobie było mocne i naprawdę zapadające w pamięć i myślę, że na tym pani Sheridan mogłaby zaprzestać pisania tej historii. No bo czy nie jest tak, że dłużej pamiętamy o książkach z niejednoznacznym końcem, zmuszającym do wysilenia swoich szarych komórek? Nie zawsze takie dopowiadanie i wyjaśnianie wszystkiego przez autora jest dobre. Jestem pewna, że kontynuacja będzie dużo gorsza i trochę słodko-mdląca (edit: aktualnie teraz jestem w połowie drugiej części i faktycznie jest za uroczo i mdło, nah).

Niestety, ale znowu zabrakło kilku szczegółów, które w moich oczach czyniłby tę książkę niemal idealną. Mia Sheridan pisze dobrze, nawet bardzo dobrze, ale kolejny raz mnie nie porwała. Na szczęście tym razem w przeciwieństwie do Bez słów nie oczekiwałam morza łez i złamanego serca, więc nie jest tak źle.


Moja ocena:
★★★★★★★☆☆☆

Autor: Mia Sheridan
Tytuł oryginału: Becoming Calder
Tytuł tłumaczenia: Calder. Narodziny odwagi
Wydawnictwo: Septem
Liczba stron: 376


Za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Helion.

15 listopada 2016

„Żyj szybko, kochaj głęboko” Samantha Young


Samantha Young to autorka, którą poznałam za sprawą serii On Dublin Street. Do tej pory przeczytałam wszystkie wydane w Polsce książki tej autorki i śmiało mogę stwierdzić, że jest ona moją ulubioną autorką romansów. Ma niewątpliwy talent do tworzenia niepowtarzalnych historii miłosnych, które podbijają moje serduszko. Oczywistym faktem było to, że prędzej czy później sięgnę po Żyj szybko, kochaj głęboko. Czy i tym razem nie zawiodłam się na twórczości Samanthy Young?

Charley wraz z najlepszą przyjaciółką wyjeżdża na roczne studia do Szkocji. Ma zamiar spędzić tam świetny czas, jednak wyjazd psuje je jej spotkanie byłego chłopaka - Jake'a. Gdy byli nastolatkami, byli w sobie szaleńczo zakochani, ale niestety on zerwał z nią w niezbyt przyjemnych okolicznościach i opuścił miasto. Charley dalej cierpi z tego powodu i chce unikać chłopaka i jego nowej dziewczyny, tylko że nie jest to takie proste, gdy chłopak chce odnowić ich przyjaźń.

Zacznę od tego, że nie wiem dlaczego, ale jakoś tak utarło się, że Samantha Young pisze erotyki i wiem, że dużo osób właśnie się przez to zraża do czytania jej książek. Otóż twórczość Young nie ma nic wspólnego z typową literaturą erotyczną, a okładki serii On Dublin Street są najbardziej niedopasowanym okładkami do treści, jakie kiedykolwiek widziałam. No, musiałam tę sprawę wyprostować, teraz wróćmy do właściwej recenzji.

Szczerze mówiąc, w Żyj szybko, kochaj głęboko dało się wyczuć pewną schematyczność, charakterystyczną dla wcześniejszej serii autorki. Tak samo jak w On Dublin Street mamy dużą grupkę przyjaciół z ciężką przeszłością, a tłem dla wszystkich wydarzeń są ulice malowniczej Szkocji. Różnicą jest to, że bohaterowie są tym razem nieco młodsi. Wiecie jednak co? Mi to w ogóle nie przeszkadzało. Naprawdę polubiłam to, że autorka nie ogranicza się tylko do dwóch drugoplanowych postaci, tylko tworzy ich więcej, a przy tym nie zapomina o więzach ich łączących. Tutaj byli jedną wielką rodziną, spędzali ze sobą wolny czas i święta, byli dla siebie bardzo ważni. 

Bardzo polubiłam Charley i Jake'a. Ona urzekła mnie swoim bohaterstwem (przezwisko Supermenka przylgnęło do niej nie bez powodu), szczerością i tym, że po prostu była miła. Nie dało się jej nie lubić. Za to z Jakem było nieco trudniej. Jego szesnastoletnia wersja z retrospekcji mnie urzekała, ale na tego starszego miałam ochotę kilka razy nakrzyczeć. Rozumiem jednak, że znalazł się w trudnej sytuacji. Nie potrafił skrzywdzić Melissy, swojej obecnej dziewczyny, ale też nie potrafił tak po prostu odpuścić Charley. Chciał mieć ciasto i zjeść ciastko. Ostatecznie i tak mnie kupił. 

Relacja łącząca Charley i Jake'a była cudna i urocza. Bardzo obawiałam się tego, że ten powód ich rozstania będzie przesadzony, a foch Charley niepotrzebny, ale na szczęście taki nie był. To znacz jakiś super nie był, Jake zachował się trochę irracjonalnie, ale biorąc pod uwagę ich wiek oraz to, co on musiał przejść, byłam w stanie zaakceptować i zrozumieć jego decyzje. Samantha Young potrafi stworzyć pary, które mają moje serce od pierwszej stronie, a robi to w sposób niezwykle delikatny i intuicyjny. Dla mnie jest absolutną mistrzynią tego gatunku. Jej styl pisania niczym charakterystycznym się nie wyróżnia, ale choć pisze prosto, to książki nie czyta się topornie. Dzięki umiejętnemu tworzeniu scen oraz budowaniu napięcia nie mogłam się oderwać od lektury i skończyłam ją w jeden dzień, a przy moim obecnym tempie czytania to cud, uwierzcie mi.

Czytałam różne opinie o Żyj szybko, kochaj głęboko i zdecydowana większość twierdzi, że początek serii Into The Deep jest znacznie gorszy od poprzedniej serii. Ja tak nie uważam. Właśnie jestem pozytywnie zaskoczona, bo po typowym opisie spodziewałam się czegoś znacznie gorszego, a okazało się, że jest całkiem dobrze. Nawet lepiej niż dobrze. Już nie mogę doczekać się kolejnego tomu, bo czuję, że będzie niesamowity.

Podsumowując, Żyj szybko, kochaj głęboko to naprawdę dobre new adult. Nie jest może jakąś bardzo odkrywczą powieścią, ale na pewno wyróżnia się tym, że bohaterowie nie użalają się, a ich problemy nie są wyolbrzymione, jak to w takich książkach bywa. Jeśli macie ochotę na lekki romans, polecam.

Moja ocena: 
★★★★★★★★☆☆


30 października 2016

„Nie poddawaj się” Rainbow Rowell


Do tej pory nie przeczytałam za wiele książek Rainbow Rowell, bo tylko dwie, ale śmiem stwierdzić, że ta pisarka potrafi pisać świetne lekkie i urocze historie, przy których można się rozpłynąć. Gdy dostałam propozycje przeczytania jej kolejnej powieści, stwierdziłam, że koniecznie muszę to zrobić. Co prawda Fangirl jest mi obce, ale to w niczym mi nie przeszkadzało. Pełna nadziei wzięłam się za lekturę Nie poddawaj się

Głównym bohaterem jest Simon Snow - Wybraniec, ten, który ma uratować Świat Magów. Wraca on na ostatni, ósmy rok nauki do Szkoły Czarodziejów w Watford, ale nie czuje, żeby się czegokolwiek nauczył. Nadal rzucanie zaklęć różdżką sprawia mu trudność, bywa, że czasami zdarza mu się wybuchnąć i w ogóle nie ma pojęcia, dlaczego jest uznawany za najpotężniejszego czarodzieja. Nowy rok szkolny nie zaczyna się dla Simona pozytywnie - zrywa z nim dziewczyna, jego współlokator Baz znika i pewnie coś knuje, a wojna z Szaroburem zbliża się nieubłaganie. 

Nie mogę ukryć, że pierwsze sto pięćdziesiąt tej książki to była M-A-S-A-K-R-A! Szczerze mówiąc, chyba jeszcze żaden początek mi się tak nie ciągnął jak ten w Nie poddawaj się! Bohaterowie mnie irytowali, fabuła nudziła, a dialogi wydawały się drętwe. No i jeszcze te podobieństwa do Harry'ego Pottera - sięgając po tę książkę, nie wiedziałam, że będzie ich aż tyle. Głównie z tego powodu czytanie szło mi tak topornie, ale później wszystko poszło z górki. Dlaczego? Wtedy pojawił się Baz.

Postać Basiltona na tle innych bohaterów to takie światełko w tunelu, diament wśród zwykłych kamieni. Muszę przyznać, że od kiedy tylko jego postać pojawiła się na stronach powieści, od razu go polubiłam i głównie dla niego dalej czytałam tę książkę. Był taką machiną napędzającą całą akcję, dzięki niemu w końcu coś się zaczęło dziać, a ja nie przysypiałam. Moim zdaniem postać Baza została najlepiej wykreowana. Autorka zadbała naprawdę o wszystko - dostajemy obraz jego dzieciństwa, stosunków z matką, resztą rodziny, znamy jego obawy i lęki oraz pragnienia. A co z resztą bohaterów? Ano nic. Są potraktowani wręcz po macoszemu. Najbardziej z nich wszystkich nie polubiłam Simona - papierowa postać, która tylko narzeka. Ugh.

Nie poddawaj się podzielone jest na cztery części. W moim odczuciu pierwsza, ciągnąca się przez aż sto pięćdziesiąt stron, była najgorsza z nich wszystkich (bo nie było w niej Baza, wiadomo). Później z każdą kolejną robiło się coraz lepiej i ciekawiej. A ostatnie dwieście stron? To było naprawdę niesamowite. Cała intryga nie jest jakoś bardzo wymyślna i szybko połapałam się, o co chodzi i jak to się skończy, ale wyjątkowo mi to nie przeszkadzało. Natomiast samo zakończenie jest słodkie i takie typowe dla Rowell. 

To teraz to, co zabolało mnie najbardziej, czyli te wszystkie podobieństwa do serii Rowling. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, Nie poddawaj się jest lekką parodią Pottera, a Rowell naśmiewa się ze schematów, powielanych przez J.K. Weźmy na przykład relację Draco i Harry'ego i tę mini obsesję Wybrańca na punkcie Ślizgona w szóstej części. Oczywiście pani Tęcza postanowiła i o tym coś napisać - Baz kilka razy próbuje zabić Simona, a ten drugi śledzi go przez cały piąty rok. Ciągłe powtarzanie, że w sumie ze Simona żaden najpotężniejszy czarodziej też w sumie było przytykiem. 

Bardzo bolało mnie to, że zamiast wnieść coś więcej od siebie, połowę ściągała od Rowling. Penelope to połączenie Hermiony i Rona - jest bystra, ma liczne rodzeństwo, a jej brat Premal ma obsesję na punkcie Maga. Mag, to oczywiście odpowiednik Dumbledore'a. Mamy też wroga nr 1, czyli Szarobura, który ma w sobie coś z Voldemorta i Dementorów. Pójdźmy dalej. Skąd Świat Magów wiedział, że Simon był Wybrańcem? Oczywiście była przepowiednia. Stare Rodziny? To oczywiście czystokrwiści (naturalnie Baz do nich należy), którym nie podobają się żądy Maga w Watford i nie chcą, żeby Mugole Normalni uczyli się w tej szkole. Zakazany Las pod nazwą Ukrytego Lasu też się znajdzie. Kurczę, mogłabym tak wymieniać i wymieniać i końca by nie było. Jestem tym naprawdę zniesmaczona, bo pisanie własnej autorskiej książki polega chyba na czymś innym. Zawiodłam się, naprawdę. 

Podsumowując, nie polecam tej książki fanom Pottera. Może i jeszcze nie jest to plagiat, ale dla mnie Rowell mocno przesadziła. Wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? To, że gdyby autorka dodała coś więcej od siebie, stworzyła własne uniwersum, tylko lekko nawiązujące do HP, to to byłaby dobra powieść. Nie rewelacyjna, ale na pewno taka, którą z ręką na sercu mogłabym polecić wszystkim. 

★★★★☆☆☆☆☆☆

Autor: Rainbow Rowell
Tytuł oryginału: Carry on
Tytuł tłumaczenia: Nie poddawaj się
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Liczba stron: 512

Za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu HarperCollins Polska.

23 października 2016

TOP 5: ulubione książki fantasy cz.2


Heej! No więc dzisiaj przyszła pora na drugą część moich ulubionych książek fantasy, tym razem będą to książki młodzieżowe! I tak jak przy poprzedniej części weźcie poprawkę, że skupiam się tu bardziej na seriach niż na pojedynczych książkach. Zapraszam do lektury ;).

Czas żniw
Samantha Shannon
Myślę, że lepiej byłoby dla mojego psychicznego zdrowia, gdybym nienawidziła tę książkę. Autorka zaplanowała sobie siedem tomów, na razie wyszły dwa, kolejny podobno ma być w marcu, ale to nigdy nie wiadomo, i jak ja mam z tym żyć? Ogólnie czytanie Czasu żniw nie jest łatwe - Shannon stworzyła skomplikowany świat, w którym łatwo się pogubić i wiele rzeczy może się mylić. Jednak uwielbiam tę serię, do tej pory oba tomy trzymały wysoki poziom i mam nadzieję, że kolejny będzie jeszcze lepszy, o ile jest to w ogóle możliwe.

Malfetto
Marie Lu
Obiektywnie patrząc, można by stwierdzić, że ta książka/seria nie jest najwyższych lotów. Pod względem stylu pisania autorki umieściłabym ją na ostatnim lub przedostatnim miejscu w tym zestawieniu (nie jest zły, po prostu ma tak dobrych rywali :D), sama fabuła w porównaniu z innymi książkami wydaje się trochę uboga, ale co z tego? Jestem po prostu zachwycona Marie Lu i jej dziełem. Historia, kreacja bohaterów, świat przedstawiony, akcja - to po prostu mnie urzekło. Ta trylogia jest jednocześnie prosta i bardzo, bardzo emocjonalna - drugi tom to dla mnie istny rollercoaster. Już nie mogę się doczekać trzeciego!

Trylogia Czarnego Maga
Trudi Canavan
Kochana Canavan <3 Gildia Magów to była jedna z pierwszych książek fantasy, które przeczytałam, gdy tak na serio wzięłam się za książki. Uwielbiam wszystko w tej trylogii, a po ostatniej części miałam takiego kaca, że w ogóle nie mogłam się patrzeć na inne lektury.

Diabelskie maszyny
Cassandra Clare
W zestawieniu miała pojawić się tylko jedna seria Clare, więc w pojedynku Dary Anioła kontra Diabelskie maszyny, zwyciężyła trylogia. Do DA mam wielki sentyment i ciągle będę je lubić, jednak to DM mną wstrząsnęły, zdruzgotały doszczętnie i pozostawiły w emocjonalnej rozsypce. Zdecydowanie książki tej trylogii były chyba najlepszymi książkami, jakie Cassie napisała, a które dotychczas przeczytałam. Wszystko było bardziej mocniejsze niż w Darach Anioła, płakałam jak bóbr i śmiałam się jak wariatka podczas czytania Mechanicznej księżniczki, a idealnie oddany klimat Anglii? Ja chcę więcej!

Lux
Jennifer L. Armentrout
Gdy wypisywałam sobie te serie do postu, przy Lux dałam znak zapytania. Chodzi o to, że trzy pierwsze tomy były niesamowite. Książki miały ten sam klimat, relacja Daemon-Katy nie dominowała całej fabuły, a Daemon był uroczy i genialny jak zwykle. I chociaż w Originie pada moja ulubiona kwestia w całej serii, to jednak dwa ostatnie tomy to dno. Autorce jakby zabrakło pomysłu na wszystko i wyszło, jak wyszło, ale puszczam to w niepamięć. Trzy świetne na części na dwie gorsze to ciągle dobry bilans XD I naprawdę lubię tę historię. I Daemona też.

Tradycyjne pytanie: co wy byście umieścili w takiej topce? Jestem ciekawa waszych typów :D.
Ze spraw organizacyjnych - wczoraj na blogu pojawił się disqus. W bloggerowych komentarzach zawsze bolało mnie to, że nie dostajecie na maila powiadomienia o odpowiedzi na komentarz, więc ja mogłam sobie na nie odpowiadać, a wy i tak tego nie widzieliście. Dla mnie to trochę bezsensu, więc postanowiłam postawić na disqus. Zobaczymy, co z tego wyjdzie!

17 października 2016

„Ballada o przestępcach” Marcin Hybel

Marcin Hybel // Ballada o przestępcach // Czwarta Strona
★★★★★☆☆☆☆☆
Średniowieczna Anglia. Wędrowna trupa zmierza leśnym traktem do Londynu. Niestety, jak to bywało w tamtych czasach, w lesie zostali napadnięci przez okrutnych bandytów, a cało wyszło z tego tylko dwóch chłopców - William i Gilbert. Bracia zostają porwani i trafiają pod opiekę gildii przestępców, która zajmuje się szkoleniem przyszłych żebraków, złodziei oraz morderców. Wkrótce ich drogi się rozdzielają i od teraz będą musieli nauczyć się samemu żyć w tym okrutnym świecie, pełnym przemocy i niebezpieczeństw. 

Fabuła miała naprawdę wielki potencjał. Dodatkowo wcześnie w ogóle nie czytałam jeszcze żadnej książce o średniowiecznych gildiach przestępczych, więc byłam jak najbardziej pozytywnie nastawiona do czekającej przede mną lektury. I jak wyszło? Cóż, na pewno nie spodziewałam się takiej akcji - praktycznie co stronę się coś działo, nie było wiele momentów spowalniających tempo. Czy zaliczam to na plus? I tak, i nie. Z jednej strony super, że książka nie była nudna jak flaki z olejem i szybko się ją czytało, z drugiej strony przez taki zabieg zabrakło mi kilku ważnych elementów.  Liczyłam na mocny klimat średniowiecznej Anglii, no i się trochę przeliczyłam. To samo z wątkami w książce - niby było ich kilka, ale później mocno się ze sobą łączyły i były potraktowane po macoszemu, że no nie spodobało mi się to. 

A co z bohaterami? William i Gilbert ogólnie zdobyli mojej sympatii. Raz lubiłam jednego, raz drugi mnie mniej irytował, i tak na przemian, a ostatecznie to ciężko jest mi o nich cokolwiek napisać. Szczerze mówiąc, nie poznałam ich za dobrze, a szczególnie Gilberta. Pod koniec jego kreacja zrobiła na mnie największe wrażenie, ale w ostatecznym rachunku było go za mało i nie wiem, co mam o nim myśleć. Niby Williamowi autor poświęcił trochę więcej czasu, ale też mam pustkę w głowie, jeśli chodzi o tą postać. Bohaterowie po prostu byli papierowi, ale, czytając książkę, jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało. Swoją uwagę poświęcałam głównie wydarzeniom.

Co się tyczy wątku romantycznego, to chyba był on najgorszym wątkiem w tej książce. Relacja Agnes i Willa wzięła się z kosmosu i ja wiem, że to inne czasy i w ogóle, ale liczyłam na jakieś bardziej szczegółowe rozwinięcie ich znajomości. Miłość do grobowej deski nie zaczyna się tak nagle, przynajmniej nie w przypadku nastolatków. W ogóle ja w zachowaniu Willa nie widziałam żadnej miłości, tylko fascynację seksualną i nie mam pojęcia, dlaczego on tak uczepił się tej dziewczyny, a już tym bardziej ona jego.

Największą wadą Ballady o przestępcach jest to, że akcja jest rozłożona na dziesięć lat, w trakcie której następuje kilka przeskoków w czasie, najdłuższy to pięć lat. Przez to musiałam domyślać się wielu rzeczy, niektóre wydarzenia były po prostu opisywane a nie pokazywane, a na tym ucierpiała przede wszystkim kreacja bohaterów. Najważniejsze lata z ich dorastania i kształtowania osobowości zostały po prostu ominięte.

Ballada o przestępcach nie jest złą książką, ale nie jest też dobrą. Jest po prostu przecięta. Wielkim plusem jest to, że autor przygotował się do napisania książki, opartej na faktach historycznych, ale niestety to nie wystarczyło. Myślę, że gdyby historia została rozłożona na trzy części i powstałaby z tego trylogia, mógłby być to kawał dobrej roboty, bo ma naprawdę duży potencjał. 

Za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu.

14 października 2016

„Żywopłot” Dorit Rabinyan

Dorit Rabinyan, Żywolot, 333, Smak Słowa
★★★★★★★★☆☆
– Jak wy tak możecie?
– Co możemy?
– Kochać się tak bardzo i cały czas mieć świadomość, że to tymczasowe.
Dorit Rabinyan urodziła się w Izraelu w rodzinie perskich żydów. Otrzymała wiele prestiżowych nagród, a Żywopłot to jej trzecia książka, która szybko stała się bestsellerem. W styczniu 2016 roku Żywopłot stał się powodem skandalu politycznego. Minister edukacji usunął książkę z listy lektur dla licealistów, co wzburzyło elity intelektualne Izraela. Na skutek licznych protestów szybko wycofał się jednak ze swojego niefortunnego stanowiska. 

Liat, Izraelka oraz tłumaczka prac naukowych i Himli, malarz z Palestyny, przez przypadek spotykają się w kawiarni, ale to przypadkowe spotkanie przeradza się w dłuższą znajomość. Żydówkę oraz Araba, zaczynając od tragedii ich narodów, dzieli naprawdę dużo, ale oni starają się tym nie przejmować i próbują żyć w swoim własnym świecie, choć wiedzą, że wkrótce będą musieli się rozstać.

Liat i Himli poznają się w Nowym Jorku - mieście, gdzie różnice kulturowe są na porządku dziennym i jakby przez to da się łatwiej je zaakceptować. Za to gdyby ich pierwsze spotkanie nastąpiło w ich kraju, pewnie nie obyłoby się bez wrogiego nastawienia czy nienawiści. Chociaż znaleźli dla siebie chwilowe schronienie, wiedzą, że nie będzie to trwało wiecznie. Ich związek w ojczyźnie nie byłby do zaakceptowania, Autorka mocno nakreśliła sytuacje Liat i Himliego. Ta dwójka musiała nie tylko pokonać bariery wyznaczane przez ich społeczności, ale też te, które sami sobie stawiali. Nic w ich życiu nie miało być łatwe.

Jedną z barier trudnych do przebycia, było życie wytyczone przez religię i przekonania, tak bardzo zauważalne w postępowaniu Liat. Kochała Himliego, ale nie chciała go przedstawić rodzinie, bo bała się... No właśnie, czego się bała? Tego że ją odepchną, że nie zaakceptują jej wyboru? W książce wyraźnie było zarysowane to, że nierzadko to, skąd się wywodzimy, ma wpływ na to, w jakim kręgu ludzi się otaczamy, kogo uznajemy za przyjaciół, a kogo - za wrogów. Jednak porzucenie swojego pochodzenia, rodziny czy religii nie jest takie proste i często lawirujemy między jedną grupą osób a drugą, nie mogąc się zdecydować, co jest ważniejsze.

Żywopłot nie jest łatwą książką w odbiorze. Na pewno nie da się jej przeczytać w jedno popołudnie. Momentami styl autorki jest trudny, ale to też dlatego, że chce ona skłonić nas do przemyśleń, zastanowienia się nad tym wszystkim. Dorit Rabinyan każe nam zatrzymać się, przysiąść i wyciągnąć jakąś lekcję z jej książki, a wszystko w niej jest godne refleksji i zapamiętania.

Przeczytałam tę książkę w sierpniu i długo nie wiedziałam, co mam o niej napisać. Teraz też brakuje mi słów. To nie jest zwykły romans, a wielowymiarowa historia, która opowiada o czymś, co nie miało prawa istnieć, ale jednak się wydarzyło. Opowiada o pięknej i silnej miłości, która zderzyła się z różnicami politycznymi kulturowymi, ale czy wygrała? Przeczytajcie Żywopłot, a znajdziecie odpowiedź.

Za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa.

11 października 2016

TOP 5: ulubione książki fantasy cz.1


Cześć! Dziś  mam dla was kolejny post z serii TOP 5 i tym razem będzie to zestawienie moich ulubionych książek fantasy. Spośród wszystkich gatunków fantastykę czytam najchętniej i najbardziej ją lubię, więc to było oczywiste, że wkrótce pojawi się taki post. Zdecydowałam też podzielić go na dwie części - w drugiej znajdą się młodzieżówki.
Tak jakby wyszły z tego postu ulubione serie a nie książki, ale trochę ciężko znaleźć jednotomową fanastykę, a ja sama je mogę się zdecydować, który tom lubię najbardziej ;D.

1. Ziemiomorze Ursula K. Le Guin

Moją przygodę z Ziemiomorzem zaczęłam jakieś prawie dwa lata temu, gdy sięgnęłam po Czarnoksiężnika z Archipelagu,  później na urodziny dostałam wszystkie tomy, ale utknęłam gdzieś na początku i niespecjalnie chciało mi się to czytać. Niedawno postanowiłam zacząć czytać go od nowa i jestem absolutnie zachwycona. Autorka w każdą część wplotła coś więcej niż magię - dwa pierwsze opowiadają o dorastaniu, szukaniu własnego ja, natomiast trzeci skupia się na śmierci i walce o nieśmiertelność, a z tego ostatniego motywu współczesna fantastyka czerpie garściami. Wiem, że seria może wydawać się nudna, dominują w niej opisy, akcja też czasami mogłaby być szybsza, ale i tak będę ją ciągle każdemu polecać. Uwielbiam Ziemiomorze i nie chcę jeszcze rozstawać się z tą krainą (tak, nie przeczytałam jeszcze wszystkich tomów).



2. Ostatnie życzenie i Miecz przeznaczenia Andrzej Sapkowski

Wiem, że to są teoretycznie dwie osobne książki, ale są to zbiory opowiadań, więc zaliczę je jako jedną :D. Całego Wiedźmina nie skończyłam czytać, utknęłam na którymś tomie - nagle czytanie zaczęło być mordęgą, więc postanowiłam przestać. Jednak mimo to naprawdę podobały mi się pierwsze tomy tego cyklu, a szczególnie bardzo lubię Ostatnie życzenie i Miecz przeznaczenia. Uważam, że jest to kawał dobrej fantastyki i w sumie warto przeczytać chociaż te opowiadania.

3. Pieśń Lodu i Ognia George R.R. Martin

Uwaga, uwaga, oto kolejna nieskończona seria :D. Chyba sobie z tym poczekam, aż wszystko zostanie wydane, o ile tego dożyję XDD.

Szczerze mówiąc chyba ciężko jest znaleźć osobę, która nie oglądała/nie czytała/nie słyszała (niepotrzebne skreślić) o Grze o tron. Ja sama zostałam nią oczarowana i no cóż mogę więcej powiedzieć (napisać?)? Martin, bierz się za pisanie!









4. Władca pierścieni J.R.R. Tolkien

Oto książka (miałam trylogię w jednym tomie i tak, wiem, że to nie jest trylogia), którą czytałam najdłużej. Było w niej coś, że po prostu nie mogłam przerwać, chociaż trochę się z nią męczyłam i końca widać nie było. Nie da się zaprzeczyć, że Tolkien pisze po prostu niesamowicie. Niektórych jego opisy nudzą i mi na początku też wydawały się zbyt obszerne, aż w końcu się do nich przekonałam. W ogóle wybór Władcy pierścieni przeze mnie nie jest aż taki oczywisty, ponieważ ja rzadko o nim wspominam, nie mam też jakiegoś fioła na punkcie tej trylogii. Jednak bardzo, bardzo ją lubię i kiedyś chcę ją przeczytać od nowa.







5. Harry Potter J.K. Rowling

Tak sobie pomyślałam, że umieszczenie HP w młodzieżówkach byłoby trochę niesprawiedliwe - jakoś nigdy mi się z nimi nie kojarzył - więc niech pozostanie w tej bliżej nieokreślonej kategorii XDD.

Harry Potter to nie tylko historia o jedenastoletnim czarodzieju, dla wielu osób, które są fanami tej serii, to coś znacznie więcej. I żeby ograniczyć zbędny patos, napiszę po prostu, że kocham to. Jestem pewna, że gdybym właśnie tworzyła ranking, seria ta zajęłaby pierwsze miejsce.




Właśnie skończyłam pisać ten post i zauważyłam, że tak jakby wyszły z tego postu ulubione serie a nie książki, ale trochę ciężko znaleźć jednotomową fantastykę, a ja sama je mogę się zdecydować, który tom lubię najbardziej ;D.  Wyszło też trochę typowo XD.

4 października 2016

„Załącznik” Rainbow Rowell

413 str. // HarperCollins Polska //  ★★★★★★★★★☆

„- Nic mi się nie udaje, odkąd uznałem, że moje życie jest do niczego.
- Bo było do niczego.
- Mnie się podobało.
- To dlaczego tak bardzo starasz się je zmienić?”

Chyba każdy czytelnik w swoim tak zwanym „dorobku czytelniczym” miał okazję poznać autora, którego książki zawsze będą mu się kojarzyć z czymś dobrym, miłym. W moim przypadku jedną z takich autorek jest Rainbow Rowell. Trochę przesadziłam z tym czasownikiem poznać, bo przed lekturą Załącznika przeczytałam tylko jedną książkę pani Tęczy. I chociaż Eleonora i Park nie była jakąś megasuper książką, to mimo to miło ją wspominam. Kojarzy mi się z taką słodką historią, ale nie tak przesadzoną jak Musimy coś zmienić. Z tego właśnie powodu sięgnęłam po najnowszą powieść tej autorki i muszę powiedzieć, że spełniła ona moje oczekiwania.

Fabuła Załącznika jest bardzo prosta i nieprzekombinowana. Lincoln pracuje jako administrator bezpieczeństwa danych. Nazwa ta może budzić podziw, kojarzyć się ze skomplikowaną i trudną pracą, polegającą na przykład na odpieraniu ataków hackerów, ale prawda jest niestety inna. Jego głównym zadaniem jest czytanie mailów dziennikarzy i wysyłanie upomnień, gdy znajdzie w tej treści coś nieodpowiedniego. Gdy Lincoln natrafia na korespondencje Beth i Jennifer, doskonale wie, że powinien je upomnieć, ale z każdym kolejnym mailem coraz bardziej wciąga się w ich pokręcony świat, aż w końcu zakochuje się w jednej z nich. I co teraz powinien zrobić? I czy w ogóle można zakochać się w kimś, kogo się teoretycznie nie zna?

Nigdy nie spodziewałam się, że nadejdzie ten moment, ale oto właśnie on jest - w końcu znalazłam książkę, w której nie było bohatera, który by mnie irytował (mam tu głównie na myśli te główne postacie). Nie wiem, jak Rainbow Rowell to zrobiła, ale jakoś udało jej się stworzyć bohaterów, których polubiłam z miejsca, od pierwszej strony, i którym wszystko wybaczałam. Lincoln i Beth byli tacy kochani i cudowni, że no po prostu nie mogłam inaczej, no nie. Totalnie mnie kupili. Pisząc o bohaterach, nie mogę oczywiście nie wspomnieć o Jennifer. Jej maile z Beth były naprawdę genialne, a poziom humoru odpowiedni - dokładnie trafił w mój gust. Bardzo sobie to cenię, bo naprawdę jest trudno napisać śmieszną książkę i wpleść ten humorystyczny akcent, tak aby pasował do treść i żeby czytelnik nie czuł się, jakby dostał cegłą w głowę.

Właśnie w tym momencie mogłabym skończyć tę recenzję i podsumować ją tylko wyrazem urocze, ale chyba wypadałoby coś jeszcze napisać. Przy recenzji Eleanory i Parka o tym nie wspominałam, ale ta autorka ma coś w sobie, że jej styl jest taki uroczy inny; prosty, ale nie za prosty. Dzięki temu książkę czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Tak piszę, że ta książka jest urocza, cudowna i w ogóle rozbrajająca, ale to nie tylko na tym skupiła się Rainbow Rowell. Ukazała ona z pozoru dorosłe i dojrzałe osoby, które z jakiegoś powodu trochę pogubiły się w nowej rzeczywistości i próbują znaleźć w niej swoje miejsce. 

„Załącznik” to według mnie idealna książka na lekko depresyjne jesienne wieczory. Jest takim promyczkiem światła w ciemnym tunelu. Rozgrzeje was, sprawi, że się trochę dużo pośmiejecie oraz zapomnicie o wszystkich problemach. Jest naprawdę rozbrajająca i urocza. Nie zawiedziecie się, macie moje słowo!

Za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu HarperCollins.

26 września 2016

Co czytać jesienią?


Śmiało mogę stwierdzić, że jesień jest ulubioną porą na czytanie chyba każdego książkoholika. Kto nie lubi czytać w deszczowe wieczory, opatulony ciepłym kocykiem z rozgrzewającą herbatką w ręce i zapachową świeczką w tle? Jest ktoś taki? Naprawdę? Mniejsza z tym. W dzisiejszym poście pragnę przedstawić wam moje top książek do czytania jesienną porą.


Harry Potter J.K. Rowling - Harry Potter to taka oczywistość, jeśli chodzi o zestawienie. W sumie, można go czytać przez cały rok na okrągło, każda pora na niego jest dobra, ale jesień? Możemy wtedy poczuć, jakby naprawdę trafił do nas list z Hogwartu i jakbyśmy to my jechali pociągiem do wymarzonej szkoły. Więc jeśli jeszcze nie miałeś okazji się za niego zabrać, zrób to teraz. Gorąco polecam!













Imperium ognia Sabaa Tahir - książka ta podbiła moje serce precyzyjną kreacją bohaterów, nietuzinkową fabułą i momentami, które zmuszały mnie do głębszego zastanowienia się. Tutaj magia i miłość wiszą w powietrzu, a mroczny klimat atakuje swoją brutalnością i tajemniczością. To klasyczna, pełnowymiarowa fantastyka, ale także coś więcej. Gdy tak o tym piszę, aż naszła mnie ochota, by odświeżyć sobie Imperium ognia :).











Stigmata Beatrix Gurian - a co powiecie na powieść młodzieżową połączoną z thrillerem? Akcja powieści ma miejsce w starym zamku, pełnym tajemnych przejść i wydobywających się z niego dziwnych odgłosów, w którym dawniej mieściła się szkoła katolicka prowadzona przez zakonnice. Uwierzcie mi, robi to naprawdę piorunujące wrażenie.













Obca Diana Gabaldon - oto kolejna książka ze świetnym, charakterystycznym klimatem. Och, te intrygi, och, te klany i, och, te czarownice i magia. Jestem tym wręcz oczarowana! Czytając tę książkę, miałam ochotę teraz, już, natychmiast przenieść się do osiemnastowiecznej Szkocji. Serio, to było coś niesamowitego! Obca do najkrótszych książek nie należy, więc idealnie nadaje się na długie jesienne wieczory. Tak sobie właśnie myślę, że żałuję, że pozbyłam się swojego egzemplarza ;(.










A wy co polecacie czytać jesienią? Podzielcie się swoimi typami!

24 września 2016

„Hard Beat. Taniec nad otchłanią” K. Bromberg

352 str.  //  Wydawnictwo Editio // PREMIERA 28.09
★★★★☆☆☆☆☆☆

- Jeśli tak łatwo przychodzi ci odruchowe wypowiadanie tych słów, to gdy się zawahasz, gdy nie powiesz automatycznie „kocham cię”, bo będziesz tak przytłoczony tym, co usłyszałeś od dziewczyny... to chyba będzie oznaczało, że to czujesz.
W końcu przyszła pora, by poznać losy brata Rylee (bohaterki pierwszych trzech tomów serii Driven), Tannera Thomasa. Jest on korespondentem wojennym, a jego praca wiąże się z wielkim niebezpieczeństwem. Któregoś dnia podczas jednej z akcji ginie Stella - wieloletnia partnerka zawodowa oraz przyjaciółka. Targany bólem oraz poczuciem winy za jej śmierć próbuje na nowo rzucić się w wir pracy. Wszystko się komplikuje, gdy jako nowy fotograf zostaje mu przydzielona zupełnie niedoświadczona Beaux, a on nie ma ochoty bawić się w niańczenie kolejnej osoby.

Zacznę od tego, że chociaż jest to siódmy tom z serii Driven, to jednak znajomość poprzednich części nie jest w ogóle potrzebna. Co prawda Colton i Rylee pojawiają się na stronach powieści, ale tylko na chwilę i znajomość ich przeszłości nie jest potrzebna czytelnikowi.

Bromberg postawiła na dosyć niekonwencjonalne zagranie i głównym narratorem romansu uczyniła mężczyznę, czy słusznie? No cóż, przed przeczytaniem Hard Beat moje wyobrażenie na temat Tannera opierało się jedynie na tym, jak opisała go Rylee, czyli w głowie miałam obraz nieco nadopiekuńczego brata, a po przeczytaniu tej książki zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Wyszło na jaw, że Tanner to straszny buc! Okazał się bardzo arogancki, zapatrzony w sobie, a jego traktowanie Beaux pozostawiało wiele do życzenia. Wkurzało mnie to, że w sumie jej nie lubił, miał jej dosyć, ale i tak gdy na chwilę się pojawiała, zupełnie o tym zapominał i zaczynał ją podziwiać. Głównie z tego powodu czytanie tej książki było męką i miałam ochotę ją rzucić w kąt.

Beaux na początku nie polubiłam. Ja rozumiem, że w sumie romans rządzi się swoimi prawami, ale kto się pcha do łóżka nieznajomemu facetowi? Później ich sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała i no nie potrafiłam jej polubić. Jednak im bardziej Tanner zachowywał się jak ostatni dupek, tym bardziej zaczynałam ją rozumieć i darzyć większą sympatią. Bardzo brakowało mi rozdziałów z jej punktu widzenia, chciałam ją naprawdę poznać, a nie tylko widzieć ją tak, jak widział ją Thomas. 

Nie mogę narzekać na fabułę, a szczególnie tło wydarzeń. Przeniesienie akcji na okrutny Bliski Wschód i pokazanie z czym wiąże się praca reportera wojennego to moim zdaniem strzał w dziesiątkę. Poza tym muszę napisać, że opis na okładce wprowadza nieco w błąd; sama byłam lekko skonfundowana i nie wiedziałam, o co chodzi. Otóż Stella nie była narzeczoną Tannera - byłą dziewczyną, przyjaciółką i fotografem, z którym pracował, tak, ale nie narzeczoną. Trochę dziwi mnie to, że kilki recenzentów też ją tak nazywało.

Podsumowując, Hard Beat. Taniec nad otchłanią mnie nie powaliło na kolana. Gdyby nie to, że miałam wgląd w myśli Tannera, który wywarł na mnie negatywne wrażenie, i gdyby narratorem została Beaux może moja ostateczna ocena byłaby znacznie lepsza. 

Za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Helion.