4 grudnia 2017

Co się u mnie działo przez ostatnie cztery miesiące?


Ostatnie cztery miesiące były okresem mojej najniższej aktywności na blogu (praktycznie nie wchodziłam na bloggera), ale z drugiej strony był to czas, kiedy w moim życiu prywatnym działo się naprawdę dużo. W sierpniu po miesiącach poszukiwań w końcu znalazłam swoją pierwszą pracę i jak często w takich wypadkach bywa - nie było to coś, z czego byłam zadowolona w sto procent. Chociaż pracowałam w otoczeniu książek (a dokładniej podręczników), to czułam się mega wykończona, bo wstawałam o szóstej rano, a wracałam dopiero około siódmej wieczorem. Wrzesień przyniósł za to kolejne zmiany, ponieważ przeprowadziłam się do Wrocławia, a w październiku zaczęłam pracować i studiować jednocześnie, więc oba te miesiące były dosyć zakręcone. Szczerze mówiąc, dopiero teraz zaczynam w pełni to wszystko ogarniać. Niedawno odbyło się także pierwsze spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki. Jeśli ktoś jest z Wrocławia i chciałby dołączyć, niech do mnie napisze.

Książki

Jak jest się łatwo domyślić z mojego ostatniego TBR nie za wiele wyszło. Udało mi się przeczytać Pieśń jutra oraz Północną gwiazdę, ale to były pozycje, które na pewno bym przeczytała i z których niestety jestem troszeczkę, ale to tak minimalnie zawiedziona. Jeśli chodzi o powieść Shannon, to nie podoba mi się kierunek, w jakim idzie ta seria, ponieważ jestem wielką fanką tego, co się dzieje w drugim tomie i chciałabym tego więcej. Za to Północna gwiazda zdecydowanie za szybko się skończyła i liczyłam na trochę większy wątek polityczny, ale za to zakończenie było bardzo smutne </3. Pisałam także, że Próba Eleanor Catton będzie na pewno pierwszą książką, którą skończę, ale cóż, niestety tak nie jest. Owszem, zabrałam się za nią, ale dosyć ciężko było mi ogarnąć, o co chodzi, i dokładnie taki sam problem miałam z Piątą porą roku - może jeszcze kiedyś przeczytam te książki. O Wakacyjnym wyczytywaniu się nie wypowiem, bo chyba przeczytałam tylko trzy tytuły z tej listy. Poza tym udało mi się przeczytać sławne Ostatnie życzenie, ale akurat moim zdaniem była to dosyć średnia powieść, oraz niedawno skończyłam Mężczyznę ze stumilowego lasu, którym jestem niesamowicie zawiedziona. Po trzech miesiącach czytania zmęczyłam również Klątwę przeznaczenia - nigdy nie byłam z siebie bardziej dumna.

Seriale

Ostatnie miesiące były dosyć ubogie pod względem serialów. Zaczęłam oglądać Trzynaście powodów, ale nie polubiłam się z tą produkcją, a szczególnie z główną bohaterką i nie chodzi tu o to, że wyolbrzymiała problemy, bo rozumiem, że każdy inaczej odbiera różne sytuacje, ale ona również nie była do końca pozytywną osobą. Poza tym nie zabrałam się za nic nowego - aktualnie robię rewatch Pamiętników wampirów, próbuję nadrobić drugi sezon Riverdale, ale jest nudny oraz czekam na The Crown. O, i jeszcze zaczęłam oglądać Reign z niemieckim dubbingiem.
Aktualizacja: zabrałam się za Stranger Things i jeju, to jest genialne, ale strasznie krótkie :(.

Filmy

W końcu zaczęłam przekonywać się do filmów. Co prawda nigdy nie zostanę filmomaniaczką, ale w ostatnim miesiącu obejrzałam już aż dwie produkcje, co uważam za wielki sukces. Tallulah podobała mi się tak średnio, miałam wobec niej większe oczekiwania, ale za to Opiekun zrobił na mnie duże wrażenie. Nie jestem wielką fanką takich komedii, jednak ta była wyjątkowo okej i na pewno jeszcze kiedyś do niej wrócę. Udało mi się jeszcze zaliczyć Aż do kości. Niestety tym filmem jestem bardzo zawiedziona.

Blog

Wielkimi krokami zbliżają się trzecie urodziny Papierowych stron. Chyba nie będę kolejny raz pisać o tym, jak bardzo jestem na siebie zła za to, że znowu zawaliłam ze systematycznością - świetnie się zaczęło, a skończyło się tak jak zwykle, ale jest okej, bo jakimś cudem mimo wszystko mam siły, by tu wracać. Na pewno wytrwam tu jeszcze miesiąc, do tych urodzin, które zresztą mam już zaplanowane od ponad roku, więc mam nadzieję, że wszystko się uda! W końcu zabrałam się także za porządki w obserwowanych blogach - usunęłam wszystkie i zaczęłam od nowa obserwować te, na które chcę faktycznie wchodzić. Niestety ale usunąć wszystko jest łatwo, gorzej trochę w drugą stronę, ale stram się wszystko ogarnąć. Bądźcie cierpliwi.

Plany na grudzień

Nie mam jakichś wielkich planów na grudzień. Chcę w końcu napisać recenzje Klątwy przeznaczenia i zamknąć za sobą temat tej książki, bo już mam trochę tego dosyć. Na pewno pojawię na Targach Książki we Wrocławiu i na pewno w końcu kupię jakąś książkę Małeckiego. Nie mam pojęcia, co będę czytać w grudniu. Jak skończę Opactwo świętego grzechu, prawdopodobnie zabiorę się trzeci raz za Grę o tron, bo stęskniłam się strasznie za tą serią, i być może przeczytam jeszcze raz Światło, którego nie widać.  

A co tam u Was?

18 lipca 2017

Co ostatnio przeczytałam? #3


Zdaję sobie sprawę, że ostatnio na blogu jest więcej postów okołoksiążkowych niż samych pełnych recenzji i musicie mi wybaczyć, bo obawiam się, że ten stan będzie się przedłużał. Opinia na temat Gromu i szkwału pisze się już z dwa miesiące i dalej końca nie widać. Ostatnio nawet więcej czytam i mam dużo materiału, ale mam problem z ubraniem tego w słowa.

Dobra, koniec tłumaczenia się, pora na książki! Jakoś się tak złożyło, że w ostatnim czasie przeczytałam dużo romansów. No dobra, przeczytałam również coś z fantastyki, czyli Magiczne akta Scotland Yardu, ale nie wiem, co mogłabym o tym napisać, oprócz tego, że było to dobre czytadło.

Początek wszystkiego 



Ezra Faulkner osiągnął w swoim życiu licealnym wszystko, co było do osiągnięcia. Jest popularny, ma dziewczynę, a jego kariera sportowa dobrze się rozwija. Wszystko zostaje przekreślone w momencie, w którym dochodzi do wypadku samochodowego. Gdy odwracają się od niego jego przyjaciele, poznaje on Cassidy Thorpe, która pokazuje mu, jak żyć na nowo.

Zacznę od tego, że bardzo podoba mi się narracja z punktu widzenia Ezry. Na początku trochę się obawiałam tego, że będzie nudno i że autorka po prostu tego nie udźwignie, ale uważam, że wyszło akurat bardzo dobrze. Przyjemnie jest sobie poczytać myśli kogoś, kto ani nie jest nastolatką, która ślini się na widok gołej klaty, ani zbuntowanym typkiem, który musi zaliczyć wszystko, co się rusza. Można by rzec, że Ezra zalicza się do licealnej elity, ale moim zdaniem odbiega on od wizerunku tych wszystkich gwiazd, które przedstawiane są w książkach młodzieżowych. Tak, jak wyżej wspomniałam, nie jest to typ playboya, odniosłam również wrażenie, że nie jest fanem imprez, nawet dobrze się uczy oraz potrafi odnaleźć wspólny język z nerdami, dlatego tak bardzo polubiłam tę postać. O Cassidy Thorpe właściwie to nie wiem, co mogłabym napisać oprócz tego, że była nieco tajemniczą oraz zwariowaną postacią, ale na pewno wiele wniosła do życia Ezry. Pokazała mu, że może mierzyć wyżej niż zazwyczaj. Sam romans również wypadł bardzo naturalnie, ale myślę, że największą bombą było zakończenie, które dało mi nadzieję na to, że nie wszystkie młodzieżówki muszą się słodko kończyć. Jednak mimo wszystko książka nie porwała mnie aż tak bardzo jak innych. Początek wszystkiego dosyć szybko się czyta i mnie samej zajęło to chyba z jeden dzień, i nie mam żadnych zastrzeżeń co do fabuły i podobało mi się przesłanie, ale no właśnie coś nie zaskoczyło i nie potrafię się nad nią zachwycać tak jak inni.

Przyrodni brat


Greta wiedzie ciche i spokojne życie, dopóki do jej domu nie wprowadza się zbuntowany syn jej ojczyma. Elec jest niemiły, często robi wszystko byle tylko wkurzyć Gretę, ale z czasem ta napięta sytuacja między rodzeństwem przeradza się w coś więcej.

Wiem, że może nie powinnam się do tego przyznawać, ale naprawdę lubię romanse i to nawet takie oklepane, gdzie schemat pogania schemat, ale co ja mogę na to poradzić, że takie lektury najbardziej mnie odprężają? Chyba w tym wszystkim najbardziej lubię odkrywanie perełek, które z pozoru niczym się nie wyróżniają, ale jednak okazują się całkiem dobrą książką. Przyrodni brat jednak się do nich nie zalicza. Największą wadą tej książki jest postać Grety. Jeżu, ale ta bohaterka mnie irytowała! Na okładce książki widnieje napis Dziewczyna nie powinna pragnąć tego, kto ją dręczy, ale Elec w ogóle jej nie dręczył. To ona sama się pchała do tego chłopaka, gdy on w tym czasie wysyłał jej wyraźne znaki, żeby zostawiła go w spokoju. Nie sądzę, żeby ktokolwiek próbował się zaprzyjaźnić z kimś, kto go ewidentnie nie lubi, a to właśnie próbowała zrobić Greta. Sam romans jest naprawdę źle poprowadzony. Ja rozumiem, że nastolatkowie szybciej się przywiązują i w ogóle, ale tutaj jakoś szybko z udawania, że się nienawidzą (sama Greta dosyć szybko zaczęła się ślinić na jego widok) przeszli do wielkiej miłości, która przetrwała nawet ich rozłąkę. Sorry, ale ja nie wierzę w takie cukierkowe opowieści. Wydaje mi się, że wszystko lepiej by wypadło, gdyby cała historia została podzielona na dwie książki - pierwsza dzieje się w czasie, gdy Elec mieszka u Grety, a druga po tym przeskoku. Ciężko jest dobrze przedstawić relację love-hate, a tej autorce niestety to się nie udało. Wszystko dzieje się za szybko, przez co wypadło to sztucznie i słodko. Za słodko.


Tysiąc pocałunków


Poppy i Rune poznali się w wieku pięciu lat i z miejsca stali się bratnimi duszami, a ich trwała przyjaźń przerodziła się w jeszcze trwalszą miłość. Wszystko zostaje brutalnie przerwane, gdy Rune jest zmuszony wrócić do rodzinnej Norwegii. Choć obiecuje, że wkrótce wróci, po kilku miesiącach Poppy przestaje się z nim kontaktować.

Wydaje mi się, że Tysiąc pocałunków jest dosyć specyficzną książką, która nie trafi do każdego odbiorcy. Zależy od tego, jak dużo realizmu lubimy w takich powieściach. Mi już coś zaczęło zgrzytać na samym początku, kiedy to Poppy i Rune - ośmiolatkowie - zachowywali się, jak dorosłe osoby. Oni zaczęli się wtedy całować, czuć zazdrość i miłość. Dla mnie to trochę nienormalne. Dalej wcale lepiej nie jest. Poppy i Rune niby mają jakieś zainteresowania - ona gra, on robi zdjęcia - ale miałam wrażenie, że o ich istnieniu stanowi to drugie. Poza tym w tej książce było dużo wielkich przemów, o tym, jak bardzo się kochają i nie widzą świata poza sobą, które, nawiasem mówiąc, były za bardzo dojrzałe, jak na takie osoby. Nie wyobrażam sobie nastolatków, którzy tak ciągle mówią. Za pierwszym razem było to okej, za drugim jeszcze to znosiłam, ale potem zaczęło to być nudne. I taka właśnie była ta książka - nudna. Tam właściwie nic się nie działo, a ja czułam się, jakby autorka zmuszała mnie do współczucia bohaterom. Niestety, ale w ogóle się nie wzruszyłam. Dla mnie przede wszystkim była za mało realistyczna - nie wyobrażam sobie, żeby takie sytuacje, kiedykolwiek miałyby prawo bytu. 

Mimo moich win


Olivia kocha Caleba, jednak przez jej liczne kłamstwa, on nie chce mieć z nią niczego wspólnego. Teraz los stawia przed nią kolejną szansę - Caleb stracił pamięć w wypadku samochodowym. Czy dziewczyna skorzysta z okazji i wykorzysta chłopaka, który nie pamięta tych wszystkich złych rzeczy, których kiedyś się dopuściła?

Kiedyś bardzo, bardzo chciałam przeczytać Mimo moich win, ale gdy zaczęły pojawiać się pierwsze negatywne recenzje, pomyślałam, że pewnie dałam się nabrać na tę całą akcję reklamową. Teraz po nią sięgnęłam i żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej. To, co mnie zaskoczyło, to to, że Olivii daleko do pozytywnej bohaterki, której zawsze kibicuje się w taki momentach. Ma przeszłość, która może ją ukazywać jako tę pokrzywdzoną - jej matka nie żyje, a ojciec był alkoholikiem - ale jej nie da się współczuć. Żeby odzyskać Caleba, robi dużo złych rzeczy. Jest egoistką, która myśli głównie o sobie, i dlatego właśnie, tak bardzo polubiłam tę postać. W końcu mamy bohaterkę, która nie jest biedną, zakompleksioną osobą. Olivia w innej książce spokojnie mogłaby grać tę złą. Zakończenie również zdobyło u mnie wielki plus i z jego powodu nie jestem pewna, czy chcę sięgnąć po kolejną cześć. Obawiam się, że może zepsuć wrażenie, jakie wywarło na mnie Mimo moich win.

5 lipca 2017

Seriale, które chcę zacząć oglądać


Jednym z moich postanowień, które mam już od dawna, ale które zawsze ciężko było mi zrealizować, jest pisanie więcej o serialach. Kiedyś już nawet wprowadziłam cykl o nich, ale na recenzji White Collar się skończyło i już nigdy do tego nie wróciłam. Pora na reaktywację, a zacznę od przedstawienia wam tego, co każdy serialomaniak posiada, czyli niekończącej się listy (musiałam ją nieco ograniczyć) seriali do obejrzenia.

Gra o tron


Tak, tak, nic wam się nie przywidziało - nie oglądam Gry o tron. Jeszcze. Zasadniczym problemem, dlaczego jeszcze tego nie zrobiłam, jest to, że ja już czytałam książki i przez to moje pierwsze podejście do tego serialu było nieudane. Był on naprawdę bardzo dobrze odwzorowany i tak nudny, że przebrnięcie przez godzinny odcinek graniczyło z cudem. Wiem, że później część nieco się rozmija i tylko to daje mi nadzieję na to, że w końcu się za niego zabiorę.


Sherlock

Nie jestem pewna, na ile ten serial naśladuje książkę i czy w ogóle to robi, ale zawsze mówiłam sobie, że właśnie najpierw sięgnę po dzieło Doyle'a, a potem dopiero obejrzę serial. Teraz jakoś za bardzo mi nie zależy na tej kolejności. Jedyne, co mnie nieco powstrzymuje, to długość odcinków. Dla mnie godzina to takie maksimum.


The Walking Dead

Ten serial zaczęłam już kiedyś oglądać chyba na kanale Puls. Niestety po trzech odcinkach bodajże został przeniesiony na późniejszą godzinę i byłam zmuszenia do porzucenia go. Teraz chcę do niego wrócić, bo chociaż nie za wiele zdążyłam obejrzeć, to jednak The Walking Dead spodobało mi się. Nie czytam dużo książek o zombie, a właściwie to chyba niczego nie obejrzałam o tej tematyce, ale za to filmy z tymi chodzącymi trupami bardzo lubię oglądać, więc ten serial to dla mnie strzał w dziesiątkę. 

Trzynaście powodów


Najpierw bardzo, bardzo chciałam przeczytać książkę i jak to ze mną bywa, z czasem mi to kompletnie przeszło, dlatego serialem również się nie interesowałam. Do czasu. Wiadomo oczywiście, że czasami zdarza się tak, że jedna negatywna recenzja potrafi bardziej zachęcić niż milion pozytywnych. Przeczytałam, że ten serial jest przereklamowany a problemy głównej bohaterki wyolbrzymione i natychmiast zapragnęłam go obejrzeć. Chcę na własnej skórze sprawdzić, czy jest warty takiego szumu.

Filary ziemi



Powód, dlaczego chcę obejrzeć Filary ziemi, jest bardzo prosty - gra tam Rufus Sewell, którego miałam przyjemność poznać w innym serialu, Wiktoria. Od razu zwrócił moją uwagę - to niezwykle charyzmatyczny aktor, który po prosty kradnie każdą sceną, w której się pojawia. W Filarach ziemi grają również inni aktorzy, którzy mogą być wam znani - Eddie Redmayne, Hayley Atwell czy Sam Claflin.


Co jeszcze chciałabym obejrzeć? American Horror Story: Hotel, The Last Tycoon (znajdzie ktoś wspólny mianownik pomiędzy tym serialem a AHS?), Wikingowie, Outlander, Rodzina Borgiów, Dynastia Tudorów, Cesarstwo i wiele innych.

24 czerwca 2017

TBR na najbliższe kilka miesięcy


Hej! W końcu zaczęły się wakacje (mniejsza z tym, że ja swoje mam od kwietnia), a co za tym idzie więcej czasu na czytanie książek i na blogach jak grzyby po deszczu pojawiają się czytelnicze plany na lat. Osobiście nigdy nie byłam zbyt wielką fanką planowania tego, co przeczytam w danym miesiącu, bo zazwyczaj kończyło się to tak, że czytałam coś zupełnie innego. Tym razem będzie inaczej, bo po pierwsze daję sobie na to dużo czasu, a nie tylko jeden miesiąc, a po drugie, niczego sobie nie nakazuję. Ten post ma raczej na celu uporządkowanie tego, co zalega mi na półkach i ogarnięcie, co najbardziej chcę przeczytać. Wiem, że ilość książek oraz to, że biorę udział w wyzwaniu, które zakłada przeczytanie przynajmniej 16 pozycji w dwa miesiące, mogą zdziwić tych, którzy czytali o tym, jakim czytelnikiem jestem. Pisałam tam, że ostatnio nie czytam za wiele i absolutnie mi to nie przeszkadza i dalej tak jest - nie przeszkadza mi to, dopóki czuję, że nie marnuję wolnego czasu, nic nie robiąc. Niestety ostatnio ciągle snuje się, marudząc tylko, że nudzi mi się (chyba jednak chcę wrócić do szkoły), więc wierzę, że z tak jasno określoną listą trochę się bardziej zmotywuję i zacznę lepiej wykorzystywać te chwile.


Muszę skończyć

Czyli zaczynamy z naprawdę grubej rury, bo w tym zestawieniu znajdują się dwie dosyć pokaźnych rozmiarów cegiełki, które jakiś czas temu zaczęłam czytać. Pierwszą z nich jest Ziemiomorze Ursuli Le Guin, a więc jest to właściwie siedem niezbyt długich książek, z czego przeczytałam już dwie i pół. Aktualnie jestema w połowie Najdalszego brzegu. Naprawdę uwielbiam tę serię, ale uważam, że pora ją jak najszybciej skończyć. Czytam ją już od trzech lat. Drugą cegiełką na tej liście jest Wszystko, co lśni Eleanor Catton. Planowałam zabrać się za nią dopiero po maturach, ale zrobiłam to nieco wcześniej, jednak nie przeczytałam za wiele. Jakoś nie łudzę się, że do końca tego roku uda mi się ją skończyć, patrząc na to, ile "męczę się" z Ziemiomorzem, ale chciałabym chociaż trochę ruszyć z lekturą.

Wyczekiwane premiery

Tutaj również umieściłam dwie książki i są to książki, na które czekałam naprawdę długo i już nie mogę się doczekać ich treści. Oczywiście jak to ja, będę czytać je z opóźnieniem, bo jedna z nich miała premierę w kwietniu a druga w maju, o ile się nie mylę. Naturalnie mam ty na myśli kontynuacje jednych z moich ulubionych serii - Pieśń jutra Samanthy Shannon oraz Malfetto. Północna gwiazda Marie Lu. Zauważyłam, że na blogu chyba prawie w ogóle nie wspominam o Czasie żniw, ale musicie wiedzieć, że polecam ten cykl z całego serca. Za to o pierwszym tomie Malfetto już kiedyś pisałam.

Z wymiany

Ostatnio wróciłam do zabawy w wymienianie się książkami, więc zawitało do mnie kilka nowych pozycji. Cieszę się, że są to książki, które stuprocentowo chcę przeczytać, bo szczerze mówiąc, wcześniej nie robiłam tego aż tak rozważnie, a bardziej na zasadzie pozbycia się niepotrzebnych książek. Tytuły, które teraz zdobyłam, to: Próba Eleanor Catton, Opactwo świętego grzechu Sue Monk Kidd oraz Piąta pora roku N.K. Jemisin. Bez wątpienia Próba będzie pierwszą książką Catton, którą skończę, Sue Monk Kidd znam z Czarnych skrzydeł i Sekretnego życia pszczół, więc musiała zabrać się za kolejną jej powieść, a Piątą porę roku wszyscy wychwalają, dlatego tak bardzo chcę ją przeczytać.

Wakacyjne wyczytywanie

Biorę udział w wyzwaniu Wakacyjne wyczytywanie, organizowanym przez Olę K. i Kitty. Mój stosik składa się z szesnastu ebooków. W wybieraniu ich nie było żadnej większej filozofii. Większość z nich to właśnie romanse, które głównie czytam w takiej formie. Myślę, że powinnam się z tym uporać. Ciekawe, jak pójdzie mi recenzowanie tego.



Czytaliście coś z tego? Podzielcie się swoimi opiniami!

15 czerwca 2017

Czy recenzent jest zdolny do szczerych opinii?



W ankiecie, którą niedawno przeprowadziłam bardzo dawno temu, ktoś rzucił pomysł, aby pojawiało się na blogu więcej postów dyskusyjnych. To, o czym chcę dzisiaj napisać chodziło mi po głowie od dłuższego czasu, ale nie potrafiłam spisać tego, co mam w głowie, tak jak chciałam. W końcu wena na szczęście we mnie wstąpiła i udało mi się go skończyć. Dzisiejszy post miał być zupełnie o czym innym, a zaczęłam go w ogóle pisać już w marcu, a to co faktycznie tutaj poruszam tylko małą dygresją, tylko że ta dygresja jakoś tak rozrosła się na trzy duże akapity, dlatego postanowiłam podzielić go na połowę. Nie jestem pewna, czy wszystkim chciałoby się czytać całość. O tej drugiej sprawie napiszę kiedy indziej.


Od wydawnictwa, więc nieszczera

Coraz częściej zauważam, że wszędzie panuje takie przekonanie, że nie ma czegoś takiego jak pozytywna recenzja książek otrzymanych od wydawnictw. To po prostu recenzent chce się przymilić tym na górze i ze strachu przed ich reakcją wszystko przedstawia w superlatywach. No cóż, nie wierzę, że takie zjawisko w ogóle nie istnieje. W każdej plotce jest ziarnko prawdy, ta też musiała mieć swój początek. Na pewno pojawiło się kilka zbłąkanych duszyczek, które podkoloryzowały swoje opinie, szczególnie gdy słyszały o tym, że jakieś wydawnictwo jest przewrażliwione na punkcie zwracania uwagi, ale czy to naprawdę jest to rzecz, która dzieje się notorycznie? Bo wiecie, jak tak czasami czytam wypowiedzi innych osób na ten temat, to z niektórych - doskonale wiem, że niecelowo - bije taka pewność, że jeśli teraz ktoś wychwala egzemplarz recenzencki, to na pewno nie jest to stuprocentowo szczere. To w ogóle nie ma prawa bytu.

Kwestia gustu

Po pierwsze, zastanawia mnie to, skąd bierze się takie przekonanie, bo jeśli ktoś wydaje takie osądy tylko dlatego, że jego zdaniem książka, którą recenzuje pewien bloger książkowy, jest chłamem i w życiu nie powinna się tej osobie spodobać, to jest to największy bullshit, jaki w życiu słyszałam. Serio. Jak widzę, że ktoś posądza inne osoby o pisanie nieszczerych recenzji tylko dlatego, że nie zgadają się z jego opinią, to mam ochotę strzelić facepalma. Ludzie, na miłość boską, każdemu może się podobać coś innego. Czy naprawdę trzeba to tłumaczyć? Weźmy dwie książki, które wywołały sporo zamieszania i które nikomu teoretycznie nie powinny się podobać, bo podobno jest to literatura najniższych lotów, czyli „Zmierzch” i „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, ale gdyby tak wszyscy nienawidzili tych serii, to raczej nie odniosłyby one takiego sukcesu, co nie? Najgorsza literatura czy nie, niektórzy naprawdę to lubią i chętnie czytają. Kolejny przykład? Nienawidzę Chłopaka, który zakradał się do mnie przez oknoZajmuje u mnie wysokie miejsce na liście najgorszych książek, jakie przeczytałam, ale czy z tego powodu powinnam kwestionować to, że Magii Słowa faktycznie się ona spodobała? Albo pójdźmy w drugą stronę. Rok temu miałam przyjemność dzięki Wydawnictwu Otwartemu przeczytać i zrecenzować Ugly Love - książkę, którą kocham całym sercem, książkę, której dałam 10/10 gwiazdek. Natomiast Kitty totalnie zjechała tę książkę, więc jak rozumiem w tym wypadku moja opinia nie jest w ogóle szczera, bo książkę dostałam od wydawnictwa? Prawda, że to nonsens? Więc dlaczego po czymś takim stwierdza się, że dużo osób współpracujących z wydawnictwami fałszywie wychwala ich książki?

Przestańmy generalizować

Dlaczego tak wszystko koniecznie generalizujemy? Nie będę ukrywać, że nigdy nie nabrałam podejrzeń, że ktoś pisze nieszczerze, bo nabrałam, naprawdę. Natrafiłam kiedyś na bloga, gdzie każda recenzowana książka była od wydawnictwa i każda recenzja była pozytywna, a tych recenzji na miesiąc średnio było 25. Mogę tylko gdybać, czy ta osoba pisała specjalnie pod wydawnictwa, ale nigdy nie dowiem się, czy tak naprawdę było. Może wszystko się jej podobało? Jednakże uwierzcie mi, że była to tylko taka jedna sytuacja, która wzbudziła moje podejrzenia, i dalej sądzę, że są to wyjątki, a jednak jakimś cudem ten temat ciągle jest przez wszystkich wałkowany i wypominany. Wkurza mnie to, bo przez to powstaje fałszywy obraz blogera książkowego, któremu nie można ufać w momencie, gdy na scenę wchodzą „darmowe” książki.

Zdaję sobie sprawę, że
ostatnio możemy sprawiać takie wrażenie. Ciężko znaleźć blogera, który teraz nie ma na koncie kilku współprac, a największe parcie mają na nie początkujące osoby, dla których zakładka ze współpracą jest priorytetem w trakcie zakładania bloga. Zastanawiająca może być także tendencja do wysypu negatywnych opinii po premierze danej książki, w czasie gdy ta książka przedpremierowo była przez wszystkich wychwalana, ale dalej uważam, że to za mało, by oskarżać o nieszczerość. Czuję się wtedy po prostu urażona, bo nie sądzę, że ten problem dotyczy wszystkich, a wrzucanie całej blogosfery książkowej do jednego worka jest po prostu zły.

Po dwóch latach współpracowania z wydawnictwami, postanowiłam w końcu z tym skończyć, ale zawsze pisałam szczere opinie. Również, jak zaczynałam moją przygodę z współpracami, nigdy nie miałam obaw przed skrytykowaniem czegoś, co mi się nie podobało, ani nie bałam się, jak zareaguje na to wydawnictwo. Zawsze byłam zdania, że prawda jest najważniejsza, więc jeśli wydawnictwo miałoby z tym problem, to trudno, nie powinni w takim razie w to wchodzić. Prawdopodobnie większość recenzji tych darmowych książek, jakie dotychczas napisałam, jest pochlebna, ale zawsze wynikało to z tego faktu, iż naprawdę ostrożnie dobierałam egzemplarze, bo nie chciałam się później męczyć się z czytaniem jakiegoś gniota, co i tak niestety kilka razy mi się zdarzyło.


Czuję, że ten post wyszedł nieco chaotycznie, ale już trzy miesiące sobie odleżał i chcę, żeby w końcu ujrzał internet. Zapraszam do dzielenia się swoją opinią w komentarzach!



13 czerwca 2017

Rój, czyli Pszczółka Maja dla dorosłych



Ostatnio w literaturze coraz większy prym wiodą książki poświęcone naturze, temu, co nas otacza i co odgrywa dosyć ogromną rolę w naszym życiu. Dużą popularność zdobywają takie tytuły, jak Sekretne życie drzew, Duchowe życie zwierząt czy Rzecz o ptakach, które nie tylko zawierają pouczającą treść, ale też są przepięknie wydane, dzięki czemu dużo osób, zazwyczaj stroniących od naukowych książek, zwraca na nie uwagę. Natomiast jeśli chodzi o literaturę piękną, niedawno sporo zamieszania wywołała Historia pszczół Mai Lunde, która przedstawia w swojej powieści zatrważającą wizję świata, pozbawionego pszczół. We wrześniu ubiegłego roku premierę miała kolejna książka poświęcona tym owadom, tym razem skupiająca się na życiu pszczół w ulu, czyli Rój Laline Paull.

Tę książkę chciałam przeczytać przede wszystkim dlatego, że Historia pszczół po jakimś czasie pozostawiła po sobie jakiś niedosyt. Chciałam się dowiedzieć czegoś więcej, dlatego gdy na rynku pojawiła się książka, która opowiada tylko i wyłącznie o życiu pszczół, pomyślałam, że musi być to niesamowita lektura. Na dodatek Rój przedstawia historię Flory 717, pszczoły wywodzącej się z rodu sprzątaczek, która musi dostosować się do ciężkich praw, rządzących życiem w ulu. Ul jako społeczeństwo totalitarne brzmi jak materiał na dobrą powieść, co nie? Też tak myślałam. 

Pierwsze, co dosyć mocno rzuca się w oczy, to merytoryczność tej książki, a właściwie jej brak. Historia pszczół poruszała ważny problem Colony Collapse Disorder, czyli zjawiska masowego ginięcia pszczół, które odnotowano w kilku stanach USA. Widać było, że Maja Lunde solidnie przygotowała się do tej książki. Za to Rój nie opowie wam za wiele na temat tego, jak radzą sobie te owady. Autorka wybrała sobie kilka faktów na ich temat i dopasowała do treści według własnego uznania. Oczywiście pominęła najważniejszy z nich, czyli ten który mówi o tym, że tylko i wyłącznie królowa może składać jaja. Robotnice nie mają w ogóle takiej możliwości, a taki bubel występuje w tej książce, nie mówiąc już o tym, że ta pszczoła nie została nawet zapłodniona, więc nie mam pojęcia, jakim cudem była w stanie złożyć to jajko. Jakieś pączkowanie się tutaj odbyło, czy coś? Jestem z humana, więc nie mam pojęcia, jak to logicznie wytłumaczyć, sorry. 

Według tego, co jest napisane na okładce, Katarzyna Puzyńska twierdzi, że ta książka to Folwark zwierzęcy XXI wieku. Niestety, ale nie mogę zgodzić się z tą opinią. Nie czytałam jeszcze tej powieści George'a Orwella, ale po jego Roku 1984 mogę sobie łatwo wyobrazić, w jaki sposób dotyka ona tematyki totalitaryzmu. Rój nie robi tego w ogóle, albo raczej robi, ale w zupełnie niewystarczający sposób. Jest tylko lekko muśnięty. Wprowadzenie złego rodu pszczół, pszczelej policji i jakiejś tam hierarchii to za mało w momencie, gdy nie dotyka to za bardzo naszej głównej bohaterki, Flory, która dosyć szybko dostaje awanse. Flora lata sobie zbierać miód, zostaje bohaterką ula i spotyka się z królową. Daleko temu przedstawieniu do tego, jak wygląda system państwa totalitarnego. Dla mnie to takie przygody Pszczółki Mai (Gucio też w pewnym momencie się pojawia) tylko że dla dorosłych. 

Dlaczego właściwie Pszczółka Maja dla dorosłych? Nie uwierzycie, samej ciężko było mi na początku do tego przywyknąć, ale ta książka jest naprawdę wulgarna. Słownictwo trutni jest dosyć dosadne - pojawia się tutaj określenie konar i bynajmniej nie chodzi mi tutaj o drzewo. Autorka pokusiła się również o opisy pożerania innych zwierząt, ale to co dla mnie było jawną przesadą to scena godów. Nie rozumiem, co to w ogóle miało wnieść do treści. Zazwyczaj nie przeszkadza mi erotyka w książkach, ale ta ze pszczołami w roli głównej mnie przerosła. 

To, czego nie da się odmówić Laline Paull, to na pewno lekkość pisania. Książkę czyta się szybko, chociaż treść pozostawia wiele do życzenia. Rój nie zbliża się do totalitaryzmu ani trochę, ale za to można go traktować jako przyjemną opowieść przygodową o tym, jak pewna pszczółka wbrew wszystkim przeciwnościom pragnie wyjść poza wszystkie podziały i pokazać wszystkim, że jest kimś więcej, niż zwykłą sprzątaczką.



4 czerwca 2017

Jakim czytelnikiem jestem?



Zastanawiając się nad tym, jaki post okołoksiążkowy mogłabym napisać, zauważyłam, że przez ponad dwa lata prowadzenia Papierowych stron prawie w ogóle nie pisałam niczego o mnie, a wy nie wiecie za wiele o osobie, która przez jakiś czas kryła się za nickiem Cynka. Z tego powodu przygotowałam cykl postów, przybliżający wam nieco moją postać, a zaczynamy od książek, czyli jakim czytelnikiem jestem?

Zacznijmy od tego, że nie przepadam za wyrazem książkoholik - szczególnie nie lubię go używać w określeniu do mojej osoby. Dlaczego? Pewnie dlatego, że w naszym środowisku funkcjonuje pewien obraz książkoholika, z którym nie do końca potrafię się utożsamić. Szczerze mówiąc, patrząc się na moje nastawienie do książek i do czytania, czasami zastanawiam się, co ja właściwie tutaj robię. Czuję, że bardzo odstaję od typowych książkoholików i nie pasuję do większości. 

Pamiętam, że jak byłam mała, to mama czytała mi bardzo dużo książek i bez tego na pewno teraz nie byłoby mnie tutaj. Sama nigdy nie miałam problemów z czytaniem i mając pięć lat świetnie sobie z nim radziłam. Problem w tym, że chociaż lubiłam lektury (wyjątkiem są Dzieci z Bullerbyn, do których robiłam dwa podejścia i dalej nie przebrnęłam), to sama jakoś za bardzo nie lgnęłam do sięgania po inne książki. Jeśli dostałam jakieś w prezencie, to super, szybko potrafiłam przez nie przebrnąć, ale żeby samej wybrać się do biblioteki i wypożyczyć coś innego niż to, co pani zadała? W życiu. Lubiłam czytać, ale nie czułam potrzeby ciągłego czytania. Rozumiecie, o co mi chodzi? I tak było przez całą podstawówkę. 

Dopiero na początku gimnazjum nieśmiało zaczęłam sięgać po inne pozycje, ale nigdy nie było tak, żebym przez cały czas coś czytała. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy w pierwszej klasie liceum założyłam bloga - wtedy przeczytałam rekordową liczbę książek, czyli ponad 80. Teraz widzę, że jak na mnie była to dosyć nienaturalna ilość i prawdopodobnie było to wywołane presją, by czytać więcej i więcej. Ja potrafię czytać dosyć szybko, ale nie potrafię czytać przez cały czas. Teraz zdarza mi się więcej dni (a nawet miesięcy), gdy w ogóle nie sięgam po żadne książki i absolutnie mi to nie przeszkadza. Nie chcę się do tego zmuszać, a aktualnie dużą część swojego wolnego czasu poświęcam swojej innej miłości, czyli serialom.

Mam naprawdę dziwny stosunek do książek. Po pierwsze, naprawdę wisi mi to, czy się pobrudzi, czy się zagnie, albo czy zaleję ją wodą. Jasne, nowa książka oczywiście ładniej wygląda i lepiej prezentuje się na półce, ale czyż te zniszczone nie wyglądają na bardziej używane? Nie mają jakiejś duszy? Jakiś czas temu przez przypadek zalałam mój kochany Czas żniw i na początku było mi trochę smutno z tego powodu, ale wiecie co? Po chwili stwierdziłam, że nawet fajnie to się prezentuje. Książka to naprawdę nie jest eksponat w muzeum, o który trzeba przesadnie dbać. Dlatego też ciężko wychodzi mi zrozumienie tych wszystkich osób, które nie pożyczają swoich, bo nie. Na pewnej dosyć dużej grupie książkoholików zadałam pytanie na temat tego, jaki mają stosunek do pożyczania i odpowiedzi mnie przeraziły. Świat się nie zawali od złamanego grzbietu, serio, a widzę, że dużo osób ma z tym ma wielki problem. Po drugie, nie przywiązuję się do książek. Mam specjalną półkę z pozycjami, których prawdopodobnie nigdy nie wydam, i jest to może 1/3 całego mojego zbioru? Nawet jeśli jakaś mi się spodobała, to nie mam oporów przed wymienieniem jej, bo oznacza to możliwość przeczytania kolejnej historii.

Kolejną rzeczą, którą odróżnia mnie od typowego książkoholika, jest to, że nigdy nie popadłam w jakąś wielką manię kolekcjonowania książek. Regularnie zaczęłam kupować je dopiero na początku liceum, ale i tak nie jestem pewna, czy mam ich sto, pewnie trochę mniej, a i tak połowę chcę wydać. Prawdopodobnie zlinczujecie mnie za to, co teraz napiszę, ale naprawdę nie potrafię zrozumieć osób, które mają powyżej stu nieprzeczytanych książek i dalej kupują nowe, ciągle przy tym narzekając, że nie mogą przestać. Zastanawiam się, czy w tym dalej chodzi o faktyczną chęć przeczytania, czy po prostu o chęć posiadania, bo jeśli faktycznie o to pierwsze, to wtedy biblioteki przeżywałby oblężenie, a wiadomo, że tak nie wszędzie jest. Przecież książka to nie zając, nie ucieknie, jeśli ktoś nie może się powstrzymać przed kupowaniem, to wydaje mi się, że jest to już problem. 

Nie uważam literatury za najlepszą dziedzinę sztuki, bo właściwie w czym gorsze do niej są filmy czy seriale? Jeśli sięgniemy po odpowiednie tytuły, to również potrafią skłonić do refleksji. Sama mam wiele różnych zainteresowań i czytanie książek jest po prostu jednym z nich - nie wystawiam tego na piedestał. Nie czuję również, żebym dzięki temu stała się jakoś bardziej mądrzejsza, bo nie ukrywajmy, że sięgam głównie po literaturę rozrywkową, która nie ma na celu edukować. Nie przeszkadzają mi osoby, które nie lubią książek i otwarcie się do tego przyznają. Mam wrażenie, że dużo książkoholików poczuwa się do brania udziału w misji szerzenia czytelnictwa, które polega na wciskaniu każdemu książki, bo a nuż się spodoba. Moim zdaniem, jak ktoś nie chce, to nie ma na celu go zmuszać.

Po tych wszystkich wynurzeniach na temat mojego stosunku do literatury, powinna was nieco zaskoczyć, że paradoksalnie to właśnie z tą dziedziną chcę wiązać swoją przyszłość. W trakcie poszukiwania tego, gdzie mogłabym widzieć się za parę lat, nie potrafiłam znaleźć innego miejsca niż wydawnictwo. 

Lubię mówić o książkach, czytać o książkach i pisać o książkach, ale jestem również człowiekiem i od czasu do czasu potrzebuję od tego przerwy.

13 marca 2017

„Mleko i miód” Rupi Kaur

208 stron, Otwarte, 2017

O Mleku i miodzie (czy mogę to tak odmienić?) słyszałam na długo przed jego polską premierą i muszę przyznać, że miałam lekką obsesję na punkcie tej książki (mogę to w ogóle nazwać książką?). Nie jestem wielką fanką poezji, a właściwie to znam ją jedynie z lekcji języka poezji. Poza nimi nie czytam jej, bo co jeśli coś źle zinterpretuję? Z poezją Rupi Kaur było inaczej. Na tyle ile pozwalała mi moja znajomość angielskiego, przeczytałam kilka jej wierszy, zamieszczonych na jej instagramie, i pomyślałam, że są bardzo proste, ale jednocześnie mają jakąś magię w sobie. Koniecznie chciałam przeczytać cały tomik i tylko czekałam, aż będzie wydany w Polsce.

Mleko i miód jest podzielone na cztery części: cierpienie, kochanie, zrywanie, gojenie, opowiadające o różnych momentach z życia autorki. Rupi Kaur opowiada o gwałcie, którego doświadczyła jako dziecko, czy o problemach z ojcem. Kładzie też duży nacisk erotyzm w niektórych wierszach, który może niektórym wydawać się zbyt wulgarny. Czy mi to przeszkadzało? Nie, aczkolwiek nie wywołało to we mnie żadnych głębszych emocji. Szczerze mówiąc, przez dwie środkowe części - kochanie i zrywanie - po prostu przeleciałam. Wszystko po mnie spłynęło i pewnie dlatego, że nigdy nie byłam zakochana, nie mogłam utożsamić się z tym, co pisała Rupi Kaur. To gojenie najbardziej mi się spodobało i stąd najwięcej wierszy wywarło na mnie dosyć duże wrażenie, ale niestety czuję lekki zawód. Wyżej pisałam wam o tej magii, którą czułam, czytając te wiersze wcześniej, tutaj niczego takiego nie doświadczyłam. Wydaje mi się, że w dużej mierze jest to wina tłumaczenia. Nieważne, jak dobre jest, i tak nie odda w pełni oryginału.
Rupi Kaur wspomina o gwałcie czy o miłości, ale w centrum jej zainteresowań stoi kobieta, bo
właśnie do tej płci kieruje swoją poezję. Walczy ona z wizerunkiem kobiety, wykreowanej przez media, akceptowanej przez społeczeństwo. Nie tylko białe jest piękne i to do ciebie należy ciało, więc jeśli nie chcesz golić nóg, to nikt nie ma prawa ci tego zabronić. Rupi Kaur walczy z tematem tabu, jakim jest wspominanie o okresie. Szczególnie bardzo widać to w jej działalności na instagramie.

Najczęstszym zarzutem wobec tego tomiku poezji jest to, że wiersze są zbyt proste, wręcz banalne, a czy ja też tak uważam? Ciężko jest mi się z tym nie zgodzić, bo faktycznie przypominają one postu z tumblra, ale jest to specyficzny rodzaj, który nie każdemu przypadnie do gustu. Ja osobiście nie lubię rozbudowanych wierszy, naładowanych wszystkimi możliwymi środkami stylistycznymi, i właśnie przeczytanie Mleka i miodu uświadomiło mnie w tym, po jaką poezję powinnam sięgać. Znowu ujawniła się moja minimalistyczna dusza i naprawdę podoba mi się ta prostota. 

Nie da się ukryć, że czuję pewien zawód, bo teoretycznie spodobała mi się 1/4 wierszy, ale nie zwalam tej winy na autorkę. Nie można przecież trafić do wszystkich. Mleko i miód ostatecznie oceniam pozytywnie i myślę, że warto się z nim zapoznać. Jeśli miałabym dać jakieś rady, to sięgajcie po wersję dwujęzyczną, albo przed kupnem zapoznajcie się z wierszami, umieszczonymi w internecie. Przynajmniej będziecie wiedzieli, na czym stoicie.

★★★★★★★☆☆☆

Wyzwania: ABC Czytania



9 marca 2017

„Nie jesteśmy gotowi” Meg Little Reilly

352 str, HarperCollins Polska, 2017


Przeprowadzka z Brooklynu do domu w malowniczej górskiej scenerii Vermontu miała być dla Asha i Pii początkiem nowego życia. Małe miasteczko, piękna przyroda, święty spokój, czyli spełnienie marzeń po latach. Jednak już po trzech miesiącach na horyzoncie, dosłownie i w przenośni, pojawiają się ciemne chmury. Meteorolodzy zapowiadają burze i huragany na niespotykaną skalę. Strach przed kataklizmem ujawnia głębokie podziały w na pozór zgodnej lokalnej społeczności. Poważny kryzys dotyka również małżeństwa Asha i Pii. Poczucie zagrożenia, zamiast łączyć, pogłębia przepaść, z której do tej pory nie zdawali sobie sprawy.

Jestem zawiedziona relacją Pii i Asha. Naprawdę spodziewałam się, że będzie to małżeństwo, które chociaż przeżywa kryzysy, to jednak znajdzie w sobie siłę, by przetrwać. Liczyłam na taką prawdziwą miłość, ale autorka za wszelką cenę postanowiła ich rozdzielić. Faktycznie okazało się, że są to zupełnie różne charaktery, ale przecież aż tak wielkie różnice moim zdaniem powinny wyjść dużo wcześniej. Ciężko jest mi stwierdzić, czy polubiłam któregoś z nich. Obydwoje mieli zdolność do czynienia rzeczy, kolokwialnie mówiąc, niezbyt miłych. 

Nie mogę oprzeć się porównaniu tej książki do Historii pszczół Mai Lunde. Choć te powieści na pierwszy rzut opowiadają o czymś zupełnie innym, to obie autorki zdecydowały się zawrzeć tę samą przestrogę - dbaj o środowisko, w którym żyjesz, zwracaj uwagę na to, co ciebie otacza. Problem, jaki mam z Nie jesteśmy gotowi jest taki, że Meg Little Reilly wcale nie przekazuje tego delikatnie, tak jak Lunde. Prawdopodobnie to tylko moje odczucie, ale czułam, jakby przez postać Asha chciała nam pokazać, że tylko taka postawa jest właściwa, że od razu powinniśmy porzucić swoje życie w wielkich miastach i przenieść się na wieś. Naprawdę strasznie denerwowało mnie to wspominanie, czego to Ash sam nie zrobił i jak bardzo hipsterskie i organiczne jest teraz jego życie. W tym wszystkim było też dużo dramatyzowania. Dobra,  kto by w obliczu takiego niebezpieczeństwa nie dramatyzował? Jednak ja czułam w tym tylko sztuczny tragizm. Nie wysnułam żadnych głębszych refleksji pod koniec lektury. Okej, natura jest nieobliczalna i powinniśmy żyć w zgodzie z nią, ale tym bombardowała nas autorka od pierwszych stron. Naprawdę nie lubię, jak czytelnika traktuje się jak idiotę i wymusza się na nim pewien tok myślenia. 

Nie jesteśmy gotowi czyta się dobrze i w miarę szybko, aczkolwiek jest to jedna z tych książek, w których dominują opisy nad dialogami, Nie wszystkim może to przypaść do gustu. Tak, jak wspomniałam narratorem jest Ash i tu pojawia się pewien zgrzyt. Czasami czułam pewną różnicę między tym, co mówi, a tym co myśli, opisuje. Styl autorki nie jest bardzo plastyczny, ale jej opisy na pewno są bardzo rozbudowane i no cóż, nie pasowało mi to do postaci Asha. Albo w drugą stronę - jego styl wypowiedzi nie pasował zawsze do refleksji, które snuł. Poza tym to ciągle facet - nie wszystkim pisarkom łatwo jest się wczuć w narrację z tego punktu widzenia. Wydaje mi się, że w tym wypadku idealnie sprawdziłby się narrator trzecioosobowy. 

Nie jesteśmy gotowi oceniam jako bardzo średnią książkę. Nie była zła, ale na pewno nie dostałam tego, czego od niej oczekiwałam, Była taka sobie. Z tego też powodu nie będę jej wam ani polecać, ani odradzać. 
★★★★★☆☆☆☆☆

Wyzwania: ABC Czytania

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu HaperCollins Polska.

3 marca 2017

5 porad dla początkujących blogerów książkowych


Siedzę sobie w naszej blogosferze książkowej z dwa lata i obserwuję, co też się tutaj dzieje. Nie czyni to ze mnie żadnego znawcy, sama siebie za taką osobę nie uważam, ale chciałabym podzielić się z wami, a szczególnie z początkującymi blogerami książkowymi, pewnymi radami. Gdy sama stawiałam pierwsze kroki jako blogerka, te rzeczy akurat wydawały mi się dosyć oczywiste, ale okazuje się, że nie do końca tak jest.


Research, research i jeszcze raz research!

Może się wydawać, że w pisaniu recenzji żadnej filozofii nie ma i po co właściwie się do tego jakoś szczególnie przygotowywać, prawda? Ja tymczasem, uwierzcie mi, natrafiłam na dużą ilość błędów, z czego większość było to mylenie części serii czy traktowanie jakiegoś tomu jako powieść jednotomową. Być może nie zawsze podanie takiej informacji jest ważne, ale tak czy siak nie warto wprowadzać innych osób w błąd. Pod ten punkt podciągnę jeszcze poprawność interpunkcyjną. Naprawdę źle się czyta tekst, nieoddzielony graficznie żadnymi znakami, a jest to wiedza, którą można wynieść z gimnazjum albo różnych internetowych poradników.

Spoilery to największe zło

Nikt nie lubi spoilerów, no bo co jest fajnego w poznaniu zakończenia książki? Najlepiej albo w ogóle nie dotykać takich tematów w recenzji, albo jeśli jest to konieczne, zaznaczyć tekst na biało. To samo tyczy się spoilerów w komentarzach. Ludzie no, niektórzy też je czytają! 

Nie streszczaj książki

Aż przypomniała mi się moja polonistka, która zawsze mówi, że nie powinniśmy streszczać w analizie XD Ale na serio streszczenia są złe. Nie wiem dlaczego, ale wśród początkujących blogerów utarło się chyba, że im więcej napisze się opisu, tym lepiej. W efekcie zajmuje on z dwa obszerene akapity, a sama opina i wrażenia to z dwa, góra trzy zdania. Wydaje mi się, że 5-6 zdań opisu to takie maximum. Lepiej napisać mniej, niż więcej. Jeśli za to nie wiesz, co pisać w drugiej części, pisz o: bohaterach (Jakie zachowanie się tobie podobało a jakie nie? Irytowali a może wzbudzali jakieś inne emocje? Jak są wykreowani? Czy są to postaci pełnowymiarowe czy papierowe?), fabule (Jaka ona jest? Wielowątkowa czy może skupia się tylko na jednym wątku? Jest oryginalna czy łatwo było ci przewidzieć zakończenie? Co się tobie w niej nie podobało, a co podobało?), akcji (Jakie jest tempo książki? Czy jest dużo zwrotów?) albo o stylu autora (Czy książkę dobrze się czyta? Czyta się ją wolno czy szybko? Czy styl jest lekki, prosty czy raczej cięższy, bogaty w szczegółowe opisy? Czy wyłapałeś jakieś błędy?). 

Czytaj inne blogi

Znacie tę radę, że aby zacząć pisać własne książki, najpierw trzeba zacząć czytać inne? Coś w tym jest, bo to samo tyczy się recenzowania. Gdy zaczynałam prowadzić bloga, moje recenzje były naprawdę krótkie, często nie wiedziałam, co dalej pisać, strasznie się męczyłam. Czytanie innych było naprawdę pomocne i nie mam tu na myśli żadnego kopiowania.

Daj sobie trochę czasu

Wiem, że dla każdego początkującego blogera współpraca z wydawnictwami jest czymś ekscytującym i kto by nie chciał otrzymywać książek za darmo? W tej chwili powtórzę to co większość: te książki nie są za darmo. Musisz poświęcić swój czas na przeczytanie ich oraz zrecenzowanie, a uwierz mi, czas to jedna z cenniejszych rzeczy. Czy jesteś pewien, że podołasz temu zadaniu? Najlepiej dać sobie trochę czasu na wdrożenie się, wypracowanie swojego systemu. Pierwsze miesiące prowadzenia bloga są najtrudniejsze i lepiej nie brać na siebie dodatkowych zadań.


Na koniec zachęcam was do wypełnienia tej ankiety. To dla mnie naprawdę ważne!

27 lutego 2017

„Bestia” Faye Kellerman

448 stron, HarperCollins Polska, 2017

Niespełna rok temu miałam okazję przeczytać inną książkę tej autorki, a mianowicie Pętlę. Było to nie tylko moje pierwsze spotkanie z twórczością Faye Kellerman, ale także z serią o Peterze Deckerze i Rinie Lazarus. Choć nie obyło się bez wad, to ten kryminał zaliczam na plus, dlatego z chęcią przyjęłam propozycje zrecenzowania dwudziestego pierwszego tomu serii. Czy Bestia również przypadła mi do gustu?

Peter Decker - porucznik z wydziału zabójstw w Los Angeles - ma do rozwikłania kolejną zagadkę. W mieszkaniu znanego bogatego wynalazcy Hobarta Penny'ego, który na starość zdecydował wieść samotniczy tryb życia, znaleziono jego martwe ciało, a obok niego krążył rozjuszony tygrys. To jeszcze nie wszystko, bowiem ten wielki kot nie był jedynym niebezpiecznym zwierzęciem w domu.

Zacznę od tego, co najbardziej nie podobało mi się w Pętli, czyli wątek Gabe'a. Między Pętlą a Bestią jest jeszcze jedna część, czyli Zabawy z bronią, której nie czytałam. Czy źle? Muszę przyznać, że trochę rzeczy mi umknęło. Coś się wydarzyło, przez co Gabe musiał zeznawać w sądzie, do tego dochodzi problem z Yasmine i jej matką. Naprawdę się cieszę, że autorka postanowiła zniwelować wątek obyczajowy, ale ciągle moim zdaniem był zbędny. Nie bardzo obchodziły mnie perypetie Gabe'a i jego dziewczyny, które i tak uważam, że były nieco wyolbrzymione i robiły jako zapychacz.


Podobała mi się zagadka, nawet nieco bardziej od tej w Pętli, przez co Bestię przeczytałam w dwa dni. Niecodziennie mamy do czynienia ze bogatym staruszkiem, który trzyma w swoim mieszkaniu tygrysa oraz hoduje różne inne niebezpieczne zwierzęta. Czy zakończenie mnie jakoś zaskoczyło? Nie było żadnego elementu łał. Od początku śledzimy postępowanie śledztwa, Kellerman niczego przed nami nie zataja, więc wiemy tyle co Decker, przez co łatwo jest wpaść na trop sprawcy. Czy uważam to za wadę? Nie, muszę przyznać, że rozwiązanie od początku do końca było satysfakcjonujące. choć może nie zaszkodziłoby, gdyby autorka rzuciła na czytelnika większą bombę.

To nad czym najbardziej ubolewam to to, że prawdopodobnie nigdy nie przeczytam pierwszych tomów serii. Czytałam wiele opinii na Goodreads, z których większość jednogłośnie stwierdza, że Bestia jest jednym z gorszych tomów. Decker i Rina podobno bardzo się zmienili w porównaniu z poprzednimi częściami, a ja niestety nie mam porównania. Skoro ta książka tak bardzo mi się podobała, to już sobie mogę tylko wyobrazić, jak świetny musi być początek.

Podsumowując, nie mam pojęcia, czy Bestia zadowoli wymagających czytelników, ale ja na pewno jestem zadowolona, że po nią sięgnęłam.

★★★★★★★★☆☆

Wyzwania: ABC Czytania

Za możliwość przeczytania oraz zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu HarperCollins Polska.

23 lutego 2017

„Prawo Mojżesza” Amy Harmon


Mojżesz to dziecko cracku. Znaleziono go, zaledwie kilkugodzinne dziecko, umierającego w koszu na pranie w pralni QuickWash. Matka, która go porzuciła, była narkomanką i zmarła kilka dni później. Chłopak nie miał łatwego życia - dorastał, podróżując między jednymi krewnymi a drugimi. Nikt nie chciał zajmować się trudnym nastolatkiem z problemami. W końcu tuż przed swoimi osiemnastymi urodzinami Mojżesz trafia do swojej babci i zaczyna pomagać na farmie rodziców siedemnastoletniej Georgii, która wbrew rozsądkowi zaczyna się do niego zbliżać.

Pierwsza część książki jest bardzo średnia i gdy czytam, że niektórzy porzucili ją na początku, to w ogóle nie dziwię się tym osobom. Mamy tutaj bowiem typowy młodzieżowy romans, który leci schematami. On jest tajemniczy i groźny, za to ona to ta dobra dziewczyna, która ciągle za nim lata i próbuje go naprawić. Nic odkrywczego, prawda? Też tak myślałam. Choć czytało mi się to całkiem szybko, to i tak akcja była nudna, nic ciekawego się nie działo, aż w końcu nastąpiła druga część. Kiedyś w jednej recenzji przeczytałam, że te części to jakby dwie zupełnie odmienne książki i chyba nie mogłabym się z tym stwierdzeniem bardziej zgodzić. Amy Harmon nagle zaczęła prezentować zupełnie inny poziom, a Prawo Mojżesza stało się dojrzalszą powieścią.

Polubiłam Georgię. Co prawda wobec Mojżesza zachowywała się czasami irracjonalnie i nie podobało mi się kilka momentów, to w gruncie rzeczy nie jest to zła bohaterka. Wspomniałam, że ciągle latała za chłopakiem i próbowała go naprawić, ale wiecie co? Podobała mi się jej walka o niego, nawet gdy on ją odrzucał. Nie chodziło tu o głupi młodzieńczy romans, ale o faktyczną pomoc. Za to Georgia po przeskoku czasowym to zupełnie inna osoba. Amy Harmon fantastycznie pokazała na jej przykładzie stratę bliskiej osoby i nie mam tu na myśli straty ukochanego. Mojżesz to moim skromnym zdaniem jedna z lepiej skonstruowanych postaci męskich. Autorka naprawdę dobrze ukazała jego psychikę i przez co przechodził.

Cała druga część jest bardzo bolesna i wykracza poza ramy zwykłego romansu. Właściwie to nawet nie wiem, co tu napisać, by niczego ważnego wam nie zdradzić. Podobało mi się też to, że w tej książce nie ma rozbudowanych scen miłosnych, co ostatnio nie jest często spotykane. To taki powiew świeżości.

Mojżesz lubi malować i to bardzo. Dosyć często swoimi rysunkami ozdabia ściany pokoju czy budynków zupełnie innych osób i często są to obrazy, których w ogóle nie powinien mieć w głowie. Wiecie, ja lubię wątki paranormalne, ale gdy jestem przygotowana na ich pojawienie. Jak przygotuję się na romans, to chcę mieć tylko romans, bez żadnego mieszania gatunków, bo to zazwyczaj w tym wypadku do siebie nie pasuje. Tutaj też było trochę to dziwnie przedstawione i na początku w ogóle mi się nie podobało, nic się też nie trzymało kupy. Dopiero później ten wątek jakby ewoluował i miał ręce i nogi. Nadał on lekko nostalgiczny klimat Prawu Mojżesza.

Bardzo wkurzyło mnie zakończenie. Na okładce wydawnictwo zapewnia nas, że ta historia nie kończy się happy endem, prolog to podtrzymuje i pluję sobie w brodę, że dałam się na to nabrać. Ja wręcz nienawidzę takich zagrań, uwierzcie mi, i szybko wietrzę podstęp, ale tym razem po prostu zaufałam autorce. Gdy doszło do pewnego wydarzenia, pomyślałam wow, jednak nikt mnie nie okłamał jednocześnie z NIE, Amy Harmon, nie możesz tego zrobić, nie możesz mnie tak zranić. Już szykowałam sobie chusteczki, ale okazało się, że są niepotrzebne, bo ktoś tu postanowił wprowadzić czytelnika w błąd. Nawet przeczytałam kilka razy prolog, aby zastanowić się nad tym, do której postaci się tak naprawdę odnosił, ale tak czy siak nie wybaczę wydawnictwu tego tekstu na okładce.

Jak już tak narzekam, to muszę napisać, że jest okropna. Gdy oglądałam ją na zdjęciach, zawsze widziałam ją niebiesko-białą, przy czym ten biały czasami miał różowe zabarwienie. Myślałam sobie, że ślicznie to wygląda, dopóki książka nie wpadła w moje ręce. Ten róż to nie róż, tylko żółty, który nie powiem, z czym mi się kojarzy, bo nie wypada. Zastanawiam się, jaki genialny grafik postanowił połączyć razem te dwa kolory. Przecież to wygląda okropnie.

Trochę wzbraniałam się przed przeczytaniem Prawa Mojżesza. Mówiłam sobie, że chcę to przeczytać, ale za każdym razem, gdy brałam tę książkę do ręki, odkładałam ją na półkę. Trochę się jej bałam i byłam pewna, że skoro wszyscy się nią tak zachwycają, to mi na pewno się ona nie spodoba i w ogóle będzie przereklamowana. Gdy w końcu po nią sięgnęłam, okazała się strzałem w dziesiątkę. To naprawdę dobra powieść, choć nie bez wad.

★★★★★★★★☆☆

Wyzwania: ABC Czytania

19 lutego 2017

Co ostatnio przeczytałam? #2


Chyba w końcu powinnam się zdecydować, czy dodaję MiniRecenzje czy to, albo wybrać jedną nazwą, bo te serię w ogóle niczym się nie różnią XD Dobra, muszę skończyć w końcu z marudzeniem. Ostatnio nie mam ochoty na pisanie pełnych recenzji, a właściwie to czytam takie książki, o których nie mam za wiele do powiedzenia, a piszę o nich głównie z myślą o wyzwaniach, które zmuszają mnie do podzielenia się opinią ;).

Artur Górski, Pięść Dawida. Tajne służby Izraela, 304, Znak, 2015


Izrael to państwo-twierdza. Nie ma takiego drugiego na świecie, w którym aparat służb specjalnych byłby aż tak rozbudowany i tak wszechwładny. To państwo w państwie, tajne i doskonale zorganizowane. To właśnie jego funkcjonariusze - agenci działający „pod przykryciem”, członkowie ekip likwidacyjnych, komandosi, odbijający samoloty z rąk porywaczy - są bohaterami tej książki.

Jestem pewna, że ta pozycja nie zainteresuje wiele osób. Sama też pewnie olałabym ją, gdybym zobaczyła recenzję. Dlaczego więc sięgnęłam po nią? Otóż stwierdziłam, że muszę w końcu zacząć poszerzać horyzonty i sięgać po książki, które normalnie bym ominęła, a gdy zobaczyłam Pięść Dawida w bibliotece stwierdziłam, że idealnie się do tego nadaje, Przed lekturą o Izraelu wiedziałam jedynie, że jest w ciągłej walce z krajami arabskimi, nic więcej. Górski w przystępny sposób przedstawił funkcjonowanie tajnych służb tego państwa i ich działalność. Teraz mam na to zupełnie inne spojrzenie, Wcześniej Izrael jawił mi się jako ofiara, którą do końca nie jest. Żydzi co prawda nie wysadzają się jak Muzułmanie, ale tacy niewinni nie są. Z tej książek wyniosłam też kilka ciekawych informacji, m.in. dowiedziałam się, co było pretekstem do założenia GROMu oraz jak powstawała krav maga. Oceniam tę książkę na plus i jeśli macie na nią ochotę, czytajcie!

★★★★★★★☆☆☆

Jostein Gaarder, Dziewczyna z pomarańczami, 144, Czarna owca, 2015
Dziewczyna z pomarańczami to tak jakby książka w książce, super, co nie? Główny bohater, piętnastoletni Georg, jedenaście lat po śmierci ojca dostaje od niego list, które przez te wszystkie lata przeleżał niezauważony w wózku dziecięcym. Chłopiec postanawia napisać książkę, odwołując się do tego listu i na bieżąco wprowadzając do niego komentarze.

Przed sięgnięciem po tę książkę niewiele o niej wiedziałam. Prawdę mówiąc, moją uwagę przyciągnęła dziewczyna w tytule (bo książkowe wyzwanie) i to, że jest taka krótka (zaledwie 142 strony). Nawet nie poświęciłam większej uwagi na opis, przeleciałam go szybko wzrokiem i od razu zaczęłam czytać. Ojciec Georga opowiada w liście o swojej miłości do tajemniczej Dziewczyny z Pomarańczami oraz zadaje wiele trudnych pytań na temat sensu życia oraz śmierci. Muszę przyznać, że wydał mi się on dosyć dziwną postacią. Pierwsza połowa listu była nieco dziwna (kto do obcej dziewczyny mówi Jesteś wiewiórką?) oraz odrealniona, chociaż nie przeczę, że być może taki właśnie był zamiar autora. Mimo wszystko początek był ciężki. Druga połowa bardziej do mnie trafiła, ale i tak szału nie było. Uważam, że ta książka jest idealna na jedno popołudnie i nic więcej.

★★★★★★☆☆☆☆

Wyzwania: Zmierz się z tytułami, WyPożyczone, ABC Czytania

Madeline Sheehan, Niepokorna, Czwarta strona, 2016
Eva Fox jest córką prezesa Klubu Motocyklowego Srebrzyste Demony. Wychowywana przez harleyowców, nie zna innego świata niż ten. Jej życie jest twarde jak źle wyprawiona skóra, surowe jak krajobraz pustyni i odurzające niczym zapach wiatru we włosach. Deuce West to twardziel, emanujący testosteronem przywódca klubu Jeźdźców z Piekła Rodem. Podobnie jak Eva urodził się i dorastał wśród motocyklistów – ale na tym podobieństwa się kończą. Los sprawia, że połączy ich miłość pełna pożądania i niepohamowanej namiętności. Gorzka i bolesna. Miłość, która nie zna granic.

Mam problem z tą książką. Nie jest ona zła, ale nie propaguje ona dobrych wartości i przez to nie mogę zaliczyć jej do dobrych, ale zacznijmy od początku. Głównych bohaterów Madeline Sheehan dzieli prawie dwadzieścia lat i ich miłość łatwa nie jest - spotykają się co kilka lat, by później zapomnieć o sobie i ten czas spędzić w ramionach innych kochanków. Nie podobało mi się to, że ich relacja została sprowadzona głównie do seksu. Deuce, całujący się z szesnastolatką, którą poznał jako pięciolatkę, za wiele w ogóle nie myśli. Wiem, że jest to literatura erotyczna, ale to nie znaczy, że nie mogę od niej oczekiwać czegoś więcej, prawda? Nie podobał mi się sposób traktowania kobiet. Rozumiem - gangi, tam faceci nie cytują Szekspira, ale ciągle to było niesmaczne i ja na przykład widzę, że nie jest to postawa godna naśladowania, ale gdy czytałam inne opinie wychwalające Deuce'a trochę się załamałam. Wątek Evy i tego jej niby przyrodniego brata-psychopaty (jak on miał na imię? Wyleciało mi to z głowy) był chyba najgorszym wątkiem i tak bardzo chorym, że nie mam pojęcia, jak to opisać. Co mi się w takim razie podobało? Paradoksalnie polubiłam Evę. Często zachowywała się jak wariatka i idiotka, ale jakoś zapałałam do niej sympatią. Niepokorną bardzo szybko się czyta i naprawdę dużo się w tej książce dzieje. Skończenie jej nie było w ogóle żadną męką, tak jak na początku to zakładałam. Gdyby nie wady, które wymieniłam, na pewno postawiłabym jej dużo wyższą ocenę.

★★★★☆☆☆☆☆☆
Wyzwania: ABC Czytania

15 lutego 2017

Blogowe cele i inne pytania | LBA #6


Już daaaawno na blogu nie było żadnego LBA, więc gdy tylko zobaczyłam nominację od Aoi (bardzo, bardzo dziękuję) postanowiłam ją od razu wykonać. Bez zbędnego przedłużania zapraszam do pytań :D.

1. Czy jakieś książkowe nowości wpadły Ci w oko? Jakie?
Szczerze mówiąc, ostatnio prawie w ogóle nie śledzę tego, co jest właśnie wydawane. O wszystkich nowościach dowiaduje się z blogów i cóż, nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, ale ostatnio szału nie ma. W sumie to chciałabym przeczytać W cieniu prawa Mroza.

2. Co robisz w wolnym czasie, jeśli nie czytasz książek?
Obijam się xd A tak na serio to ostatnio wkręciłam się w rysowanie zentangle. Nie mam żadnych zdolności plastycznych, ale takie rysowanie wzorków i innych bazgrołów jest bardzo odprężające ;).

3. Lubisz oglądać ekranizacje książek? Jaka jest Twoja ulubiona?
Nie lubię oglądać filmów. Gdy robię to w internecie i mam możliwość przewinięcia, to zawsze z tego korzystam, bo potrafię się na tym mega nudzić. Najchętniej to od razu znałabym zakończenie. Z ekranizacjami jest jeszcze gorzej - jeśli są wiernie oddane książce, to w ogóle nie mam ochoty ich oglądać. Moją ulubioną jest Szkoła uczuć, chyba dlatego, że milion razy jest lepsza od pierwowzoru.

4. Wolisz bardziej realne książki czy fantastyczne światy?
Kiedyś nie przepadałam za czytaniem książek typowo obyczajowych, osadzonych w naszej nudnej rzeczywistości, częściej sięgałam po fantastykę. Dalej uwielbiam te fantastyczne światy, ale ostatnio zauważyłam, że częściej decyduje się właśnie na te realne książki.

5. Jakie są Twoje cele, związane z blogiem, na najbliższy czas?
Chcę nie tyle co zmienić tematykę bloga, co zacząć od nowa, z własną domeną i wykupionym hostingiem. Dlaczego? Papierowe strony trochę mnie ograniczają. Nie chcę pisać tylko o książkach, a tak jakby adres sugeruje taki właśnie blog i pewnie wiele osób zaobserwowało go z myślą o tematyce. Nie chcę nagle nikogo oszukiwać i serwować coś innego. Ale te plany i tak są odległe, pewnie zrealizuje je gdzieś po trzecich urodzinach, czyli cały rok przede mną :D. Na najbliższy czas żadnych celów nie mam.

6. Czy jesteś zadowolona ze swojej blogowej pracy?
Ostatnio w końcu zaczęłam! Udało mi się zapanować nad postami i zaplanować je do przodu, co dla mnie jest wielkim wyczynem, naprawdę. Mam nadzieję, że dzięki temu na blogu nie będzie żadnych zastojów, które w ubiegłym roku zdarzały mi się dosyć często. Teraz jestem pełna zapału ;).

7. Jaka pora roku jest, według Ciebie, najlepsza na czytanie?
Biorąc pod uwagę klimat, to jesień i zima. Za oknem jest szaro i zimno - idealna pora na to, by zaszyć się w domu pod ciepłym kocem i wziąć książkę do ręki. Aczkolwiek wtedy niestety przez szkołę nie mam za dużo ochoty ani czasu na czytanie. Lato pod tym względem wygrywa.

8. Co popijasz lub podjadasz w czasie czytania?
W poście o moich czytelniczych nawykach pisałam, że nie jem i nie piję w czasie czytania. Po prostu nie mam dobrej podzielności uwagi do takich rzeczy. A jeśli już sobie coś szykuję, to herbata górą ;D.

9. Z jakiej dotychczasowej recenzji jesteś najbardziej dumna?
Uuu, nie wiem, za trudne pytanie. Jestem bardzo krytyczna i chyba jeszcze z żadnej nie byłam w pełni zadowolona, także raczej nie ma takiej recenzji.

10. Jakiego motywu w książkach najbardziej nie lubisz?
Chyba najbardziej mam dosyć bohaterek cnotek, które nagle stają się seks bombami i wszyscy do nich zarywają. One oczywiście tego nie widzą i uważają się za brzydkie, niechciane, bla bla. No ileż można o tym czytać?

11. Jak dużo czasu w ciągu doby przeznaczasz na czytanie?
Mało. Częściej nie czytam niż czytam. Do książki zasiadam dopiero w czasie weekendu :D.

Zobacz również:

11 lutego 2017

„Historia pszczół” Maja Lunde

514 stron, Wydawnictwo Literackie, 2016
Maja Lunde to norweska pisarka, autorka książek dla dzieci i młodzieży. Historia pszczół odniosła ogromny sukces rynkowy i została uhonorowana Norweską Nagrodą Księgarzy (jej laureatami są m.in. Per Petterson i Lars Saabye Christensen). Prawa do jej publikacji kupili wydawcy z 15 krajów.

Wspólnym elementem dla historii głównych bohaterów żyjących w różnych czasach,Williama, George'a i Tao, są, jak sam tytuł sugeruje, pszczoły. William, pochodzący z XIX wieku, choruje od dawna na melancholię. Nie potrafi podnieść się z łóżka, cały dzień leży i nic nie robi, w czasie gdy jego rodzina coraz bardziej ubożeje. Pewnego dnia za sprawą pewnej książki postanawia zbudować własny ul. Kolejnym bohaterem jest George, który prowadzi rodzinną hodowlę pszczół. Bardzo pragnie, by jego syn przejął po nim biznes, ale Tom chce zostać dziennikarzem. Nagle w Stanach dochodzi do masowego wymierania pszczół, określonego mianem Colony Collapse Disorder. Natomiast Tao przyszło żyć w świecie pozbawionym pszczół. Kobieta od rana do wieczora pracuje nad zapylaniem kwiatów i jedyne czego chce to to, żeby jej syn nie podzielił tego losu. Niespodziewanie Wei-Wen znika.

Jeśli mam być szczera, przed przeczytaniem książki byłam pewna, że cała historia skupiać się będzie głównie wokół pszczół. I tak dalej jest - temat pszczół jest główną osią fabuły, spoiwem - ale to tylko taka otoczka, pod którą znajdziecie wiele wartościowych wątków. Historia pszczół opowiada przede wszystkim o nadziei i pasji, czyli o tym, co nadaje sens życiu. Przyrodnik, nagle wpadający na genialny pomysł i jego córka, jako jedyna wspierająca go w dążeniu do celu, jaki obrał. Wierny tradycji swojej rodziny, hodowca pszczół, który chciałby, żeby syn kontynuował to, co rozpoczęli jego przodkowie. Matka, desperacko szukająca swojego dziecka, ciągle mająca nadzieję, że go odnajdzie.

Gdybym miała wybrać ulubionego bohatera, nie potrafiłabym wybrać. Zazwyczaj gdy czytam książkę, podzieloną na rozdziały z perspektyw różnych postaci, jedne fragmenty lepiej mi się czyta, inne natomiast mi się dłużą. W Historii pszczół coś takiego nie miało miejsca. Wszystkie rozdziały czytałam z takim samym zapałem, każda historia na swój sposób do mnie przemówiła. No dobra, minimalnie bardziej ciekawiły mnie rozdziały z Williamem, a to pewnie dlatego, że ostatnio mam słabość do książek osadzonych w XIX wieku.

Jeśli myślicie, że połowa faktów została tutaj nagięta i stworzona specjalnie na potrzeby powieści, to głęboko się mylicie. Colony Collapse Disorder, o którym jest mowa w książce jest jak najbardziej autentycznym wydarzeniem. Nazwa CCD opisuje zjawisko masowego ginięcia pszczół. Na przełomie 2006 i 2007 roku doszło do przełomu - zniszczenia sięgnęły nieodnotowanych do tej pory rozmiarów. Hodowcy w stanach takich jak Floryda, Georgia, Karolina Północna i Pensylwania zaobserwowali masowe ginięcie pszczół z wyjątkiem królowej i młodych. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie ma jednej szczególnej przyczyny. Pszczoły po prostu znikają, a Maja Lunde, wykorzystując rzeczywistość, poszła o krok dalej i pokazała nam, jak wyglądałby świat bez tych owadów. Wizja, którą wykreowała, jest straszna i ponura, ale najgorsze w tym, że nie jest to nic niemożliwego. Muszę przyznać, że Historia pszczół otwarła mi oczy na wiele spraw. Współczesnym ludziom wydaje się, że są panami świata, obchodzi ich tylko to, co się dzieje tu i teraz. Problem w tym, że za kilkadziesiąt lat ktoś po nas będzie musiał tu żyć i tylko od nas zależy, jaką planetę zastanie.

Zakończenie książki było satysfakcjonujące. Czytałam, że niektórym osobom się nie spodobało, ale mi bardzo przypadło do gustu. Co prawda było trochę przewidywalne, ale szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie innego. Pod koniec wszystko ładnie się połączyło i zgrało w jedną całość. 

Wydaje mi się, że ta książka nie będzie idealna dla osób lubiących pędzącą akcję i ciągłe zwroty. Maja Lunde pięknie pisze, ale Historii pszczół towarzyszy raczej wolne tempo, bynajmniej mi tego wolno się nie czytało. Wiem jednak, że nie wszystkim taki styl przypadnie do gustu. Co mogę więcej napisać? Historia pszczół to powieść warta waszej uwagi. Przeczytajcie, a nie pożałujecie.

★★★★★★★★★☆

Wyzwania: ABC Czytania